poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział X

Weszłam po cichu do pokoju i odłożyłam kartę klucz na stolik w przedpokoju. Nathan oglądał telewizję na kanapie. Podeszłam do niego i pocałowałam go w usta. Był lekko zszokowany, ale odwzajemnił pocałunek.
-A to za co? - zapytał zdezorientowany.
-Za nic. Wiesz, że cię kocham? Najbardziej na świecie.
-Serio? Nie wiedziałem. - droczył się ze mną.
-Nie udawaj głupka! - klepnęłam go w ramię i zaśmiałam się.
-A wiesz, że ja też cię kocham? - przycisnął mnie mocniej do siebie.
-Hmmm... Niech pomyślę.... Chyba mi o tym wspominałeś raz albo dwa. - puściłam mu zalotny uśmiech.
-A tak w ogóle to gdzie byłaś? - zmienił temat.
Kurcze... Okłamać go? Zauważyłby? Z drugiej strony bardzo mi na nim zależy i nie chcę tego zniszczyć. Chyba prawda to najlepsze w tej chwili rozwiązanie.
-Tam, na sali, zobaczyłam Marcina. Potem wyszedł za mną.
-Co?! Wszystko okej? Nic ci nie jest? - przerwał mi, a ja poczułam jak każdy jego mięsień się gwałtownie napiął, a pięści zacisnął tak mocno, że kłykcie mu zbielały.
-Spokojnie. Wszystko jest dobrze. Jak widzisz siedzę tu cała i zdrowa. Po prostu rozmawialiśmy chwilę. Nic więcej. - uspokoiłam go.
-Jesteś pewna? Mówisz mi wszystko?
-Tak, oczywiście. - obdarzyłam go kolejnym pocałunkiem i poczułam jak rozluźnia się pod wpływem bliskości mojego ciała. - Wierzysz mi?
-Oczywiście. Tobie zawsze wierzę. - przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej.
-Nathan... Mam do ciebie pytanie i prośbę jednocześnie... - zaczęłam niepewnie.
-Słucham, skarbie. - widziałam odrobinę przerażenia w jego oczach.
-Wiem, że mamy opłacony hotel jeszcze na kilka dni i lot ustalony na niedzielę, ale po tym, co stało się dzisiaj, chciałabym się upewnić, iż to więcej się nie zdarzy. Mówię tu o spotkaniu z Marcinem. - słuchał mnie
w skupieniu. - Może się już domyślasz lub nie, ale chciałabym wrócić do Londynu najszybciej jak to możliwe. Przyjazd do Polski był wspaniałą decyzją. Cieszę się, że pomogłeś mi ją podjąć, ale dłuższy pobyt tutaj już takim dobrym pomysłem nie był. To po prostu za dużo dla mnie. Przepraszam, jeśli to jakiś problem czy coś. Oczywiście jak chcesz mogę wrócić sama, a ty dolecisz wtedy, kiedy było planowane. To zależy od ciebie. Ja się po prostu boję, że znowu go spotkam, a kolejny raz może być dla mnie zbyt trudny. Już ten do prostych nie należał.
-Rozumiem cię. To wszystko nie jest dla ciebie łatwe. Najpierw spróbuję przebukować bilety, a potem pójdę do recepcji i skrócę nasz pobyt. - uśmiechnął się.
-Dziękuję ci. - przytuliłam go mocno.
-Nie masz za co. Dla mojej księżniczki zrobię wszystko.
Tak bardzo go kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Patrzę teraz w jego cudne zielononiebieskie oczy i dosłownie tonę w nich. Jak to się stało, że los mnie z nim połączył? Że wybrał kogoś takiego jak ja? Kiedy pomyślę o naszym pierwszym spotkaniu... Gdybym nie poszła wtedy po fajki pewnie nigdy bym go nie poznała. On mi teraz każe rzucić ten nałóg, ale jak? W pewnym sensie jestem wdzięczna Bogu, że palę. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby teraz nie być tu, koło mnie Nathana. Przecież to mój osobisty ochroniarz, moja ostoja, mój raj.
-Jeszcze raz ci dziękuję. - powiedziałam, patrząc głęboko w jego oczy.
-Na prawdę, nie masz za co.
-Mam. Za to, że cię mam, że jesteś.
-I zawsze będę. - objął mnie ramionami. - to ja sprawdzę, czy są jeszcze dzisiaj jakieś loty do Londynu.
-Dobrze.
Nathan siadł na łóżku i odpalił laptopa. W czasie, kiedy się rozgrzewał, Nath podszedł do szuflady i
wyciągnął z niej hasło do wi-fi. A ja poszłam do toalety. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam w swoje oczy. Nagle, nie mam pojęcia, dlaczego popłynęły z nich łzy. Źle się czułam. Nie fizycznie, psychicznie. Coś mnie niszczy. Wiem, że mam jego. Siedzi tam, szuka dla nas samolotu, robi wszystko, żeby było dobrze, ale mi brakuje JEJ. Nie ma jej tyle lat.. Potrzebuję się przytulić do matki, porozmawiać z nią. To wszystko nie tak miało być. Oparłam dłonie o umywalkę i robiłam wszystko, aby się uspokoić. Przygryzłam wargę i zmusiłam się do powstrzymania łez. Odkręciłam zimną wodę i ochlapałam nią twarz. Wytarłam ją i dłonie w ręcznik. Teraz tylko papieros. Gdzie jest? W pokoju. Nathan nie będzie zadowolony, ale trudno... Uchyliłam delikatnie drzwi. Skradanie nic nie da i tak zobaczy. Siedzi na łóżku. Ślepy nie jest. Pewnym krokiem ruszyłam przez środek pokoju i zaczęłam grzebać w spodniach, które wcześniej miałam na sobie.
-Czego szukasz? - zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu.
-Fajek. Nie widziałeś? - odpowiedziałam zupełnie obojętnym głosem.
-Hmmm... Niech pomyślę...
-Wiesz! - znałam go zbyt dobrze. - Co z nimi zrobiłeś?!
-Wyrzuciłem.
-Co kurwa zrobiłeś?! Czy ja ruszam twoje rzeczy?! - może zareagowałam zbyt gwałtownie, ale miałam potrzebę poczuć nikotynę wypełniającą mój organizm.
-Uspokój się. - podszedł do mnie.
-Nie uspokoję się! - jednak wzięłam głęboki oddech. - Daj mi pieniądze.
-Po co?
-Jak kurwa po co? Papierosy pójdę kupić!
-Przecież wiesz, że to złe. To ci może zaszkodzić.
-Nie obchodzi mnie to. Daj pieniądze.
Westchnął zrezygnowany i zaczął się klepać po kieszeniach spodni w celu zlezienia portfela. Po chwili wyciągnął z niego banknot dwudziestozłotowy i podał mi.
-Proszę i przepraszam. - okazywał wyraźną skruchę. - Nie chciałem cię zdenerwować. Po prostu... Martwię się o ciebie.
-Nie ma potrzeby. Jakoś sobie radziłam jak ciebie nie było. Teraz też sobie poradzę. - chyba byłam zbyt oschła.
-Przepraszam. - podszedł i przycisnął mnie do siebie najmocniej jak potrafił tak jakby nie chciał mnie nigdy wypuścić.
-Mhm, dobra. - wyrwałam się z uścisku i wcisnęłam banknot do kieszeni.


Pospiesznie wyszłam z apartamentu i ruszyłam do najbliższego sklepu. Nie byłam pewna, gdzie jest, więc wytężyłam swoją pamięć. Po chwili zauważyłam kiosk. To wystarczy. Potrzebuję tej jednej, pierdolonej paczki papierosów. Po chwili znajdowała się już w mojej dłoni. Otworzyłam opakowanie i wyjęłam z niego papierosa. Włożyłam go do ust i wyjęłam z kieszeni zapalniczkę, aby zapalić. Czułam jak nikotyna ogarnia cały mój organizm. Tego potrzebowałam. Pospacerowałam jeszcze i wróciłam koło dwudziestej do Nathana. Zauważyłam spakowane walizki poustawiane przy drzwiach.
-Załatwione, za 2 godziny mamy samolot. Już miałem po ciebie dzwonić. - powiedział tak oschle jak ja wcześniej.