czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział XVIII

-Nic jeszcze nie jest potwierdzone na 100%. -  lekarz próbował mnie uspokoić.
-Ale ja chcę wiedzieć. - starałam się nie podnosić głosu. - Proszę mi powiedzieć.
-Dobrze... Podejrzewam u pani białaczkę. To nie jest oczywiście pewność, lecz jedynie podejrzenie.
-Ale... Jak to? - nie mogłam uwierzyć.
-Nowotwór nie wybiera. Przykro mi.
-Co ja mam teraz zrobić? - oczy mi się zeszkliły.
-Na początek musi pani zostać w szpitalu na badania, które wykluczą lub potwierdzą białaczkę w 100%. Jeśli się okaże, że jednak jest pani chora, zostanie pani do końca ciąży tutaj.
-Do końca? 7 lub 8 miesięcy?
-Cóż, ze względu na to, że jest to nowotwór i jak wiemy grozi on śmiercią urodzi pani prawdopodobnie wcześniej, aby móc zacząć leczenie. Póki jest pani w ciąży nie możemy rozpocząć chemioterapii ani zacząć leczenia. Możemy jedynie zadbać o panią i dziecko, aby nic nie zagrażało waszemu życiu.
-O boże... - dlaczego mnie to spotyka? - Czyli w którym miesiącu będę rodzić?
-W 8 lub 7. Wszystko zależy od tego jak będzie się rozwijać dziecko.
-Rozumiem...
-Proszę teraz pójść do domu po rzeczy i wrócić tu na godzinę. - zerknął na zegarek. - Powiedzmy na 17. Sala będzie dla pani gotowa.
-Panie doktorze... - zaczęłam. - Czy jest możliwość, abym miała osobną salę?
-Hmmm, nie wiem, czy to da się załatwić.
-Bardzo mi na tym zależy. Nie umiem przebywać wśród obcych ludzi.
-Cóż, zobaczymy, co da się zrobić. - uśmiechnął się. - Proszę się nie martwić na zapas. Może się okazać, że to po prostu bardzo trudny początek ciąży. Bądźmy dobrej myśli.
-Dziękuję. - wstałam i podałam dłoń mojemu lekarzowi prowadzącemu i wyszłam z gabinetu.
Na korytarzu siadłam na plastikowym krzesełku, aby wszystko przemyśleć. Najpierw ciąża, potem białaczka... To trudne dla 18 latki. Zwłaszcza bez Nathana... Wyciągnęłam telefon i wstukałam numer do Justina.
-Halo? Justin? - zaczęłam. - Przyjdź do mnie za godzinę. Muszę ci coś powiedzieć.
Rozłączyłam się szybko i udałam się do domu. Spacer nie był dla mnie przyjemny. Tyle myśli w mojej głowie... Nie wiem, co gorsze. Choroba, dziecko czy to, że nie ma Nathana obok... Wzięłam głęboki wdech, aby się nie rozpłakać. W środku krzyczałam. Pod blokiem zauważyłam Justina i pobiegłam w jego kierunku.
-Co się stało? - objął mnie, kiedy wpadłam w jego ramiona.
-Wszystko się spierdoliło. - rozpłakałam się.
-O czym ty mówisz? - głaskał mnie po włosach.
-Jestem chora. - spojrzałam mu głęboko w oczy.
-Żartujesz sobie? Ciąża to nie choroba. - zaśmiał się.
-Nie o to mi chodzi. Jestem na prawdę chora. Poważnie.
-Skąd wiesz? - zmartwił się.
-Byłam dzisiaj u lekarza. To nie jest jeszcze potwierdzone w 100%, ale bardzo prawdopodobne.
-Na co? - był bardzo spięty.
-Białaczka... - cicho wyszeptałam, a po moich policzkach spłynęły słone łzy.
-Jak to możliwe?
-Justin... Źle się czuję. Wejdźmy do środka. - zrobiło mi się słabo.
-Oczywiście. Chodź. - wziął mnie na ręce. - Jesteś cholernie lekka.
Bałam się, ale nie o siebie. Bałam się o dziecko. O ten cholerny owoc mojej i Nathana miłości, o którym on nic nie wie. Justin otworzył drzwi i zaniósł mnie do pokoju, aby tam mnie położyć na kanapie.
-Przynieść ci wody? - zapytał.
-Nie. Muszę się pakować. - podniosłam się delikatnie.
-Dokąd?
-Mam na 17 być w szpitalu. Muszę mieć jeszcze serię badań potwierdzających lub wykluczających chorobę.
-Pomogę ci. - powiedział, grzebiąc w szafie.
-Jus... Nie musisz. Wiesz, ile ci zawdzięczam. - uśmiechnęłam się lekko.
-Chcę. Nie pozwolę na nic, co miało by sprawić, abyś cierpiała. W jakikolwiek sposób. - dodał ciszej.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła?
-Tego nie wiem, ale wiem, że ja bez ciebie bym nie widział sensu życia. Jesteś moim słoneczkiem na niebie. - posłał mi zniewalający uśmiech.
Po 2 godzinach w przed pokoju stała moja torba. Wszystko gotowe. Zaczynam nowe życie. Szpitalne. Czuję, że to tam zamieszkam do porodu. Nie tak to sobie wyobrażałam. Wszystko poszło nie tak. Justin szedł obok mnie niosąc moje rzeczy. Teraz muszę o siebie szczególnie dbać. Nie rozmawialiśmy. Po prostu milczeliśmy. Kilka godzin temu żywiłam się nadzieją, że to nic poważnego. Teraz wszystko się zawaliło na mnie, a Nathan jest na drugim końcu globu. Tak bym chciała, żeby był obok... Najgorsze uczucie to tęsknota. Ze stratą można się w końcu pogodzić, ale tęsknota jest jak cień. Nawet jeśli zajdzie słońce znajdzie się inne źródło światła, aby rzucić ten cień. To wszystko zabija. Psychicznie. Moja depresja oczywiście powróciła. Planowałam zacząć brać leki antydepresyjne, ale teraz to chyba nie wchodzi w grę.
Moje rozmyślania przerwało nasze dotarcie do szpitala.
-Poczekaj, pójdę zapytać o salę. - powiedziałam do Justina i udałam się do recepcji.
-Sala 217. - wróciłam po chwili. - Chodźmy.
Podałam mu rękę i razem udaliśmy się do pokoju. Był biały. Jak chyba wszystkie w szpitalu. Nienawidzę białego. Ten kolor przyprawia mnie o mdłości. Jakbym miała ich mało. Skrzywiłam się. Justin położył torbę w rogu i siadł na łóżku.
-Ummm, milutko masz tutaj. - starał się mnie pocieszyć chyba.
-Tak, wiem o tym. - odpowiedziałam sarkastycznie. - Co ja mam tu robić? To wszystko jest popierdolone.
Do sali wszedł mój lekarz prowadzący.
-Witam przyszłą mamusię i tatusia. - uśmiechnął się, a my speszyliśmy lekko. - Proszę się nie martwić, zajmę się pana partnerką.
Sytuacja zrobiła się dziwna. Chciałam zainterweniować, ale zastanowiłam się. Gdyby to Justin był ojcem mojego dziecka... Wszystko by się ułożyło. Wszystko byłoby okej. Wątpliwości nie ulega, że tęskniłabym za Nathanem, ale przynajmniej miałabym tu kogoś na miejscu. Blisko.
-Proszę się przebrać w piżamę. Niedługo pielęgniarka podepnie panią do kroplówki. Wieczorem podamy leki, a jutro rano zaczniemy badania. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - lekarz ściągnął mnie na ziemię.
-Dobrze, dziękujemy. -powiedział Justin za mnie.
Łazienka nie była zbyt przestronna ani przyjemna. Po prostu łazienka. Szpitalna. Nie mogę zrozumieć za co jestem tak karana przez życie. Kiedy myślałam, że nic się bardziej zawalić nie może, zawaliło się 100 razy
więcej. Wyszłam z łazienki i weszłam do łóżka pod kołdrę. Pielęgniarka przyszła po kilkunastu minutach. Wbijanie igieł nie jest przyjemne, ale przeżywałam gorsze bóle. Na przykład ten psychiczny, który czułam w tym momencie. Z Justinem  było mi łatwiej. W jego towarzystwie czułam się błogo. Tak jak kiedyś w towarzystwie Nathana. Gdyby nie to, że wcześniej był Nath... Wszystko by może było dobrze.
-Justin. Gdyby nie było Nathana zrobiłabym wszystko, aby być z tobą, ale on jest, był i będzie... - zaczęłam gadać od rzeczy.
-Spokojnie. Nie tłumacz się. Ja widzę, że jestem dla ciebie ważny. Po prostu... Nie najważniejszy. Rozumiem to. Chciałbym być najważniejszy, ale nie mogę od ciebie wymagać bycia na pierwszym miejscu. Zależy mi przede wszystkim na twoim szczęściu.
-Boję się. Wszystko jest zupełnie na opak. Myślałam, że teraz będę szczęśliwa. Zaczęłam się nawet oswajać z ciążą i kochać moje dziecko. A co jeśli nie urodzę? - w moich oczach błysnęły łzy.
-Urodzisz! Będziesz szczęśliwa ze swoim synkiem lub córką! Musisz. Nie możesz mnie tu zostawić. Kocham cię. Nie dałbym rady bez ciebie. Razem przez to przejdziemy.
-Dziękuję. - pocałowałam go.
-Chcesz, żebym z tobą został, Gab? - zapytał.
-Nie, Justin. Nie trzeba. Idź już. Żyj swoim życiem i tak za bardzo cię wykorzystuję.
-Ty nim jesteś. - złapał mnie za rękę.
Ciszę przerwał mój dzwoniący telefon. Odebrałam po 2 sygnałach.
-Halo? - zaczęłam rozmowę.
-Cześć, Gab. - to był Nathan. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że podjąłem decyzję i nie przyjadę do ciebie. Należy się odciąć od zbędnej przeszłości.
Zatkało mnie. Nath nie chciał się ze mną spotkać.
-Muszę się z tobą spotkać! - krzyknęłam do telefonu.
-Sama powiedziałaś, że to koniec. Zrozumiałem. Walka o coś, co nie ma przyszłości, nie ma sensu. Tak jest z nami. - odpowiedziała mu przeciągła cisza. - Gab?
Telefon wypadł mi z ręki, a ostatnie, co pamiętam to krzyki Justina, aby wołać lekarza i pytania Nathana dobiegające cicho z telefonu: 'Co się dzieje? Gab?! Co się tam dzieje?!'...

________________________________________________________________________
Mam straszne problemy z dodawaniem zdjęć. Wgl z pisaniem też. Przepraszam, ale ostatnio jakoś mi coś nie idzie, ale wenę mam, więc muszę ją wykorzystywać :D Tłumaczę się tylko tym, że humanem nie jestem. Z góra za wszystkie błędy i niedociągnięcia przepraszam i proszę o te komentarze, serio. Nawet z krytyką. Po prostu dajcie mi jakiś sygnał, czy to się Wam podoba lub nie. Do następnego ;)

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział XVII

Dni mijają, a ja się czuję coraz gorzej. Ciąża wielu osobom służy, ale mi na pewno nie. Jest mi cały czas niedobrze. Nawet nie mam ochoty wychodzić z domu. Prawdę powiedziawszy całymi dniami siedzę w fotelu obok okna przykryta kocem z kubkiem herbaty w ręce. Gapię się w to miejsce parkingowe, gdzie Nathan zawsze stawiał swój samochód. Mam wrażenie, że zaraz go zobaczę, przytulę. Nie dociera do mnie, że to
koniec. Rozejrzałam się po pokoju. Tyle wspomnień... Mój wzrok zatrzymał się na zdjęciu. Pierwszego dnia, kiedy się spotkaliśmy Nath je pochwalił. Powiedział, że bardzo mu się podoba. To przy tej ścianie daliśmy się ponieść emocjom. Patrzyłam pustym wzrokiem. Tak bardzo za nim tęskniłam. Ile dni już siedzę w domu? Około 20. Około 20 dni nie wychodzę z domu... Praktycznie nie ruszam się z tego fotela. Nawet śpię na nim. Nie miałam już siły. To dopiero drugi miesiąc ciąży. Jeszcze 7 przede mną. Nie rozmawiam też z Justinem. Codziennie do mnie dzwoni. Po kilka razy, ale ja nie odbieram. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Był chyba tutaj. Nawet na pewno, bo kto inny mógłby przyjść? Mimo wszystko nie otwieram drzwi. Nie chcę się z nikim widzieć. Poza Nathanem. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Czy to w ogóle możliwe? Wstałam po laptopa, którego od niego dostałam... Po kilku sekundach wróciłam do dawnej pozycji z komputerem na kolanach. Weszłam w folder z naszymi zdjęciami. Z każdym kolejnym coraz bardziej płakałam. Tak ma to teraz wyglądać? Stare zdjęcia i wieczne wspomnienia? Włączyłam internet i czytałam wiadomości. Chciałam oderwać od czegoś myśli.
-Światowej skali gwiazda zespołu The WANTED, wokalista Nathan Sykes stacza się. Co jest przyczyną? -
zaczęłam czytać na głos drżącym głosem, po czym kliknęłam w tytuł artykułu, aby dowiedzieć się, o co chodzi. - To nie może być prawda... Nathana wyraźnie coś dręczy. Coraz częściej jest widywany w klubach, gdzie alkohol leje się strumieniami, a i od innych używek tam nie stronią. Niestety głos wokalisty nie przyjmuje tego najlepiej. Na koncertach brzmi coraz gorzej, czy to koniec kariery młodego, ale jakże zdolnego wokalisty? 'Nic się nie dzieje. Nathan jest po prostu młody, chce zaszaleć. Na pewno The WANTED się nie rozpadną. Nie teraz.' - zapewnia rzecznik prasowy zespołu, ale czy to 100% prawy? Dowiemy się wkrótce.
Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie przeczytałam. Co Nathan z sobą robił? Przecież nie może tego zniszczyć. Musiałam go ratować. Tu nie chodziło teraz o mnie, ale o niego. On był najważniejszy. Złapałam telefon i wykręciłam numer mojego byłego chłopaka.
-Halo? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos, nie był pijany.
-Nathan...
-Gab, czego ty ode mnie chcesz? Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy.
-No właśnie nie. Nie wszystko. Nie do końca. - musiałam wziąć głęboki wdech, aby się nie rozpłakać.
-O co chodzi?
-O ciebie. Chociaż... - rozpłakałam się. - Nathan, przyleć do mnie. Proszę.
Desperacja była do wyczucia w moim głosie chyba na odległość miliarda kilometrów. Odpowiedziała mi głucha cisza.
-Nathan, proszę cię.
-To nie ma sensu. Po co mam przyjeżdżać?
-Jeśli ci nie zależy na mnie, zrozumiem, ale przecież zależy ci na fanach, prawda? - głęboki wdech po drugiej stronie słuchawki. - Pomyśl o nich. Ich idol się stacza. Oni tego nie chcą. Ja też nie...
-Skąd wiesz? - w jego głosie dało się usłyszeć mieszankę agresji i bólu.
-Wszyscy wiedzą. Internet. Ćpasz?
-Głupie pytanie. Oczywiście, że nie. Nie po to cię z tego wyciągałem, aby sam w to wpaść.
-Dzięki Bogu. - powiedziałam cicho. - Jest jakakolwiek możliwość, abyś do mnie przyjechał?
-Mam przyjechać po co? Po to, żebym się opamiętał. Poradzę sobie sam. Po to, żebym się z tobą spotkał, a potem znowu cierpiał, że cię już nie ma w moim życiu? Dlaczego zmuszasz mnie do cierpienia? Co ci to daje?
-Ja... Ja sama cierpię. Kocham cię ponad wszystko. Po prostu jesteś daleko, a ja tutaj...
-Rozumiem. Staram się rozumieć.
-Jest coś, o czym chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę. Nie przez telefon... - uśmiechnęłam się lekko na widok wizji w mojej głowie, w której Nathan na wieść o dziecku wraca do mnie i naszego dawnego życia.
-Nie wiem, czy chcę tego słuchać. - odpowiedział sucho.
-To ważne. To dotyczy ciebie. - byłam śmiertelnie poważna.
-Cóż, teraz mam koncerty przez najbliższe półtora miesiąca praktycznie codziennie. Powrót do UK nie miałby najmniejszych szans, bo sam lot za długo trwa. Zastanowię się nad tym.
-Dobrze...
-Emmm. Gab.
-Tak?
-Dziękuję za telefon. Więcej nie zobaczysz takich informacji.
-Nie ma za co. Przyjedź do mnie... - poprosiłam ostatni raz.
-Obiecałem, że to przemyślę i tak zrobię.
-Dziękuję. - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Odłożyłam telefon i natychmiast pobiegłam do łazienki. Wymiotowałam średnio kilka razy dziennie. Coś było nie tak. Zamiast tyć, chudłam. Po prostu to, co jadłam, to było za mało dla nas dwojga. Przez to, że cały czas wymiotowałam. Moja waga sygnalizowała niedowagę, a dziewczyna w ciąży i niedowaga to... W ogóle jest taka opcja? Teraz jak się zastanowiłam to to mnie zmartwiło. Postanowiłam się spotkać z Justinem. Napisałam mu smsa:

' Za 20 minut w parku obok mojego mieszkania. Proszę, bądź. ' 

Po chwili wiadomość była wysłana. Przebrałam się i związałam włosy w wysokiego kucyka. Punktualnie przybyłam na umówione miejsce. Justin już siedział na ławce. Podeszłam do niego, a on mnie podniósł tuląc do siebie. 
-Gdzieś ty była?! - jego oczy krzyczały 'martwię się'. 
-Musiałam kilka rzeczy przemyśleć. - uśmiechnęłam się lekko. 
-Jesteś strasznie lekka... Co się dzieje? - od razu zauważył. 
-Nie wiem. Po prostu źle się czuję ostatnio, ale to mi minie. Rozmawiałam z Nathanem. 
-Co powiedział? - patrzył się prosto w moje oczy, co mnie lekko krępowało, więc odwróciłam wzrok. 
-Może przyleci za około półtora miesiąca. Musi się zastanowić. 
-Gab... - złapał mnie za rękę i pociągnął tak, abym siadła obok niego.
-Słucham. 
-Wiesz, że mi na Tobie zależy. - uciszył mnie, widząc, że chcę się wtrącić. - Nie chciałbym, żeby wracał, ale tak na prawdę nosisz jego dziecko. To z nim spędziłaś ten moment, który za pewne był dla ciebie pełen emocji i miłości. Byłbym najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, gdyby był on ze mną, ale nie był. Muszę się z tym liczyć. Mimo, że to dla mnie trudne. Rozumiem, że chcesz się z nim dogadać i stworzyć szczęśliwą rodzinę, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. 
Przytulił mnie, a ja oparłam twarz na jego klatce piersiowej. 
-Kocham cię. - wypowiedziałam te 2 jakże ważne słowa.
Czy kochałam Justina? Tak, kochałam. Czy bardziej od Nathana? Na pewno nie.
-Ja ciebie też. Wiesz to. Będę czekał, jeśli zajdzie taka potrzeba.
-Justin, ja muszę już iść. Mam ważną sprawę do załatwienia. - zacisnęłam szczękę, aby nie jęknąć z bólu, źle się czułam.
-Poradzisz sobie? - uśmiechnął się.
-Tak, na pewno. - odwzajemniłam uśmiech.
2 dni temu miałam zrobić badania krwi. Lekarz nie był zadowolony tym, co się ze mną dzieje. Miałam dzisiaj udać się do szpitala po odbiór wyników i je z nim skonsultować. Przytuliłam Justina i udałam się w kierunku szpitala. Musiałam się zatrzymywać, co jakiś czas, aby wziąć kilka głębokich wdechów. Z dnia na dzień było ze mną coraz gorzej. Nie bałam się o siebie, ale o moje i Nathana dziecko. Po 40 minutach byłam na miejscu.
-Dzień dobry. - podeszłam z uśmiechem do pani, która wydawała wyniki. - Gabrielle Nowak. Miałam dzisiaj odebrać wyniki badania krwi.
-A tak, są tutaj. Proszę. - miła starsza pani podała mi kopertę.
-Dziękuję, do widzenia.
-Miłego dnia.
Z kopertą w dłoni poszłam do gabinetu lekarza prowadzącego moją ciążę. Zapukałam lekko i zajrzałam.
-Proszę wejść za 5 minut. - mój doktor rozmawiał przez telefon.
-Dobrze, przepraszam. - odpowiedziałam cicho i zamknęłam za sobą drzwi.
Siadłam na korytarzu i nerwowo odliczałam sekundy patrząc na wskazówkę na zegarze, który wisiał przede mną. Miałam nadzieję, że wszystko jest okej, a to po prostu trudny początek ciąży...
-Pani Nowak! - zostałam zawołana przez lekarza.
Weszłam do gabinetu niepewnym krokiem, usiadłam przy biurku na przeciwko starszego mężczyzny i podałam kopertę z wynikami. Kiedy je przeglądał nie mogłam odczytać jego twarzy. Nie wiedziałam, jakie są wyniki. Dobre czy złe?
-No cóż... Nie mam dla pani dobrych wiadomości. - zaczął lekarz, a mi zrobiło się  ciemno przed oczami.
________________________________________________________________________________
Na dzisiaj to na tyle. Wizję na ten rozdział minął, ale w ramach pisania wszystko się zmieniło o 180 stopni i takim oto cudem TADAAAM, XVII rozdział nie poraża optymizmem. Na prawdę zachęcam Was do komentowania. To motywuje. 

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział XVI

Leżę na łóżku w pokoju i gapię się w sufit. Już od 12 godzin. Nie mogłam zasnąć. To wszystko to był mój błąd. Nie powinnam tego robić. Przede wszystkim nie powinnam z nim spać! Teraz mam same problemy przez to... Załatwiłam się na amen. Tylko co teraz? Mam dosyć tego leżenia. Wstaję. Nałożyłam na siebie szlafrok i udałam się do kuchni w celu zrobienia sobie kawy. Właśnie tego teraz potrzebuję. Jestem
zmęczona, a muszę jakoś funkcjonować. Było zimno. Chociaż nie wiem, czy na prawdę było zimno, czy po prostu czułam się sama. Wcześniej tak miałam. Mimo na przykład 30 stopni na zewnątrz ja zamarzałam, bo byłam samotna. To dziwne, ale tak mam. Czekałam aż zagotuje się woda, kiedy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Podeszłam i sprawdziłam, kto dzwoni. Był to Justin. Sprawiał wrażenie jakby czuł się za mnie odpowiedzialny. Odebrałam.
-Halo. - zaczęłam.
-Cześć, Gab. - wiedziałam, że się uśmiecha mówiąc to.
-Cześć, Justin. Miło, że dzwonisz.
-Chciałem się tylko zapytać, czy rozmawiałaś z nim.
-Tak... No cóż... Nie do końca z nim.
-Co to znaczy?
-Jego przyjaciel, Tom, odebrał telefon i to z nim rozmawiałam, ale dowiedziałam się przynajmniej pewnych rzeczy...
-Jakich, jeśli można wiedzieć? - w jego głosie można było usłyszeć wzrastający niepokój, bał się?
-Nathan ma już nową dziewczynę. Przynajmniej tak to wygląda. - zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać po raz setny dzisiejszego dnia.
-A może... Może to po prostu koleżanka, a ten Tom to źle odebrał...
-Kurwa, chodzisz do łóżka z koleżankami?! Ja też byłam dla niego koleżanką?! - zaczęłam krzyczeć do słuchawki i chodzić nerwowo po pokoju.
-Przykro mi...
-Tak, mnie też.
-Co teraz zamierzasz zrobić?
-O co pytasz?
-Wiesz. O twoje i jego dziecko.
-Nie wiem. Już nic nie wiem. - rozpłakałam się.
-Nie płacz. Daj mi pół godziny i będę pod twoimi drzwiami.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon w poduszkę. Siadłam skulona pod ścianą, oparłam głowę o kolana i wylewałam miliony łez. Nie zasłużyłam na to wszystko. Nagle poczułam wszechogarniającą złość i chęć pozbycia się pewnej rzeczy. Otworzyłam szafę i zaczęłam z niej wyrzucać wszystko po kolei. Aż ją znalazłam. Sukienkę, którą dostałam od Nathana. Darłam ją kawałek po kawałku. Sprawiało mi to dziwną radość i ulgę chociaż byłam tak wkurwiona jak nigdy. Krzyczałam. Nie mogłam się opanować. To wszystko to za dużo na mnie jedną. Poczułam jak ktoś mnie obejmuje od tyłu.
-Ciii, spokojnie. Jestem tu. - Justin uciszał mnie, głaszcząc po włosach.
-Zostaw mnie i ty! Zostawcie mnie wszyscy! - wyrywałam się. - Puść mnie!
Rozluźnił uścisk, a ja się z niego wysunęłam.
-Powiedz mi jedną rzecz. Czemu wy wszyscy się akurat mnie uczepiliście?! Ty, Nathan. Czemu ja?!
-To nie jest tak, że się ciebie uczepiłem... Mnie po prostu zależy na twoim szczęściu.
-Człowieku, nie znasz mnie!
Nagle zadzwonił telefon. Kto znowu? Spojrzałam na wyświetlacz. Tym razem to Nathan. Odebrałam.
-Odpierdol się ode mnie! - krzyknęłam jedno zdanie, po czym się rozłączyłam.
-Może powinnaś z nim porozmawiać... - poradził mi Jus.
-A kim ty do chuja jesteś, żeby mi coś radzić?! Co o mnie wiesz?!
-Tyle, że jesteś w ciąży z mężczyzną, którego kochasz i że nie zasługujesz na to wszystko.
-Nie kocham go. Już nie.
-Przecież wiesz, że tak nie jest. Kochasz go.
-Chyba powinieneś już pójść.
-Za chwilę.
Kucnął przy mnie i wziął moją dłoń w swoje.
-Pomogę ci. Ze wszystkim. Będziesz szczęśliwa. Pokochasz tego malucha. Nawet jeśli jego miłość nie była prawdziwa to to dziecko jest. Zrozum, że ono zasługuje na życie i normalną rodzinę. Będzie dobrze.
Przytuliłam go z całych sił. Kogoś takiego mi teraz potrzeba. Gdyby Nath taki był... Wszystko by było lepiej. Justin ujął w dwa palce mój podbródek i uniósł go tak, że teraz patrzę mu w oczy.
-Jesteś śliczna. - szepnął, po czym wpił się w moje usta.
Gdyby ktoś mi rano powiedział, że będę się całować z Justinem to chyba bym go wyśmiała, ale teraz... Teraz czuję się dobrze. Czuję się tak jakbym była dla kogoś ważna. Pogłębiłam pocałunek, a swoją dłoń wplotłam w jego idealnie ułożone włosy. On zawsze wygląda idealnie. Może to Justin jest mi pisany... Nie Nathan. Kochałam i chyba nadal kocham Natha, ale już mu nie ufam i nie zaufam. Za to Jus... Jemu ufam.
-Ufam ci. - szepnęłam.
-Razem przez to przejdziemy. Będziesz szczęśliwa. Obiecuję ci to.
-Dziękuję... - z moich oczu popłynęło kilka pojedynczych łez.
-Hej, nie płacz. - otarł je kciukiem. - Zamieszkaj ze mną.
Jego propozycja wywarła na mnie delikatnie mówiąc szok.
-Znamy się dopiero jakiś tydzień. Nie mogę stawiać wszystkiego na jedną kartę.
-Nigdy bym cię nie zranił tak jak on.
-Wiem, wierzę ci, ale zrozum. Muszę być odpowiedzialna za siebie i moje dziecko... - pierwszy raz pomyślałam o nim jak o moim dziecku, które kocham.
-Rozumiem. Przemyśl to. - pocałował mnie po raz kolejny. - Muszę iść. Mam spotkanie z agentem nieruchomości.
-Okej, kiedy się zobaczymy?
-Kiedy tylko chcesz. Mój numer masz.
Uśmiechnęłam się po czym pocałowałam go po raz ostatni. Jego usta były idealne. Nie chciałam się od nich odrywać. Przy nim czułam się jak w raju. Czułam takie ukojenie...
Udałam się do łazienki, aby dokonać porannej toalety, uczesać się, umalować, przebrać. Chciałam się przejść. Jeszcze raz to przemyśleć. Zobaczyć szczęśliwych ludzi. Czy ja jestem teraz szczęśliwym człowiekiem? Z jednej strony tak, bo mam Justina, a z drugiej...? Brak Nathana zabija od środka. Łączy mnie z nim tak wiele... Czy raczej łączyło. Jedyna 'pamiątka' po nim na zawsze to nasze dziecko, które tak na prawdę kocham. To przede wszystkim moje dziecko i skoro zaszłam w ciążę to być może jest to moja szansa na nowe, lepsze życie. Szybko się wyszykowałam. Nigdy nie spędzam dużo czasu w łazience.
Złapałam klucze i telefon, który wsunęłam do kieszeni. Zamknęłam dom, po czym się upewniłam naciskając klamkę. Na dworze było ok. 15 stopni. Typowa jesienna pogoda. Przechadzałam się uliczkami i oglądałam wystawy sklepów. Mijałam wiele samotnych matek z wózkami. Czy tak właśnie będę wyglądać za 9 miesięcy? Za każdym razem odwracałam się. Patrzyły z taką miłością na swoje pociechy... Dam radę. Uszczęśliwię mojego synka lub córeczkę. Zrobię wszystko, by nie miało takiego życia jak ja. Nagle zadzwonił mi telefon. Mam nadzieję, że to Justin. Wyjęłam go z kieszeni i zobaczyłam, że to Nathan do mnie dzwonił... Musiałam odebrać.
-Czego chcesz? - zaczęłam sucho.
-Co to miało znaczyć? - zapytał mnie Nath ze złością w głosie.
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
-Do jasnej kurwy nędzy! Powiedz mi o co ci chodzi! Okres masz czy co?! - zdenerwował się.
-Jesteś zabawny. - zaśmiałam się żałośnie. - Ja mam ci mówić? Może sam byś mi powiedział, co się dzieje w tym całym Los Angeles.
-A co ma się dziać? Pracuję! Jestem tu kurwa w pracy! Nie to, co ty...
-Co sugerujesz? Nie mogę na siebie zapracować? Jestem darmozjadem, tak? W łóżku też wystarczająca nie byłam, więc ci się znudziłam?!
-O czym ty pierdolisz?!
-O gównie, Sykes. O gównie. Nawet byś się nie ośmieszał. Brzydzę się tobą. Niedobrze mi się robi na myśl o tobie. Nienawidzę cię.
-Znudziło ci się już? Tak? Znalazłaś sobie nowego podwładnego, który będzie latał na każde twoje zawołanie?
-O nie, Sykes. Tak, nie będziesz do mnie mówił. Mam swój szacunek i nie pozwolę, żeby ktoś, ktokolwiek - zaakcentowałam to słowo. - tak się do mnie wyrażał. Nie masz prawa.
-Nie mam? Chciałem się dowiedzieć jak się czujesz, a tym czasem usłyszałem, że mam się odpierdolić! Czy ty czasem myślisz, co czują inni poza tobą?! Jesteś pierdoloną egoistką skupioną na sobie! Cieszę się, że to odkryłem teraz, póki nic poważnego mnie z tobą nie łączy.
-Nic poważnego?! - przerwałam mu. - Sypiasz z każdą napotkaną laską, tak? Czemu padło akurat na mnie? Co? Stałam się dla ciebie wyzwaniem? Założyłeś się z kumplami? Co kurwa?! Teraz to ci mowę odjęło?!
-Jesteś taka pojebana, że myślisz, że poznawałbym cię ze wszystkimi, gdybym cię nie kochał?! Serio jesteś taka głupia?
-Gdybyś mnie kochał... - przerwałam.
-Zaraz, kurwa, rozmawiam! Nie widzisz?! Ślepy jesteś?! Wypierdalaj mi z tego pokoju! - prawdopodobnie ktoś wszedł do jego apartamentu. - Słucham. Możesz dokończyć, to co przerwałaś.
-Po prostu nie zrobiłbyś tego... Ja cię kochałam. - zaczęły mi płynąć łzy po policzkach.
-Czego? O co chodzi? Wyjaśnij mi to! Proszę!
-Nie, to koniec. Trzeba wiedzieć, kiedy odejść, aby nie narazić się na jeszcze większy ból.
-O czym ty mówisz?! Zrywasz ze mną?!
-Ja... Tak... Przepraszam. Kocham cię. - rozłączyłam się.
To koniec. Oficjalny koniec Gabrielle i Nathana. Teraz najważniejsza jest Gabrielle i jej dziecko. Damy sobie radę. Justin nam pomoże. Muszę się z nim spotkać. Teraz. Pierwszą moją myślą było to, że znajdę go u Johna, więc tam się udałam. Po chwili byłam już pod drzwiami. Cała moja twarz była pokryta czarnymi smugami po rozmytym tuszu do rzęs. Słowa Nathana mnie zabolały jak chyba żadne inne. Potraktował mnie jak dziwkę, którą nie jestem. Zapukałam delikatnie. Otworzył Justin. Co za szczęście, że był akurat tutaj!
-Gab, co się stało? - przekroczył próg, zamknął drzwi za sobą i objął mnie delikatnie.
-Ja... - było mi ciężko o tym mówić.
-Spokojnie. Jestem tutaj.
-Rozmawiałam z Nathanem. - wzięłam głęboki wdech.
-Nie spiesz się. Wiem, że to trudne.
-Potraktował mnie jak dziwkę... Pytał się, czy już sobie znalazłam nowego podwładnego... Ja tak nie
traktuję ludzi. Czemu on tak o mnie myśli? - rozpłakałam się jeszcze bardziej. - Cholera, czemu ja płaczę? Mam dosyć łez.
-Zabiję skurwysyna. - oczy Justina zapłonęły złością.
-Uspokój się. - złapałam go za jego napięte ramię. - Cokolwiek by nie powiedział jest ojcem mojego dziecka...
-Tylko biologicznym. - syknął. - W rzeczywistości nawet nie wie, że jesteś w ciąży.
Justin wypowiedział tą bolesną prawdę, której nie dopuszczałam do siebie. Nathan był jedynie biologicznym ojcem...
 __________________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle. Jak zawsze liczę na komentarze, co nowością pewnie dla Was nie jest, a dla mnie nowością nie jest, że tych komentarzy raczej nie dostanę :D