czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział XVIII

-Nic jeszcze nie jest potwierdzone na 100%. -  lekarz próbował mnie uspokoić.
-Ale ja chcę wiedzieć. - starałam się nie podnosić głosu. - Proszę mi powiedzieć.
-Dobrze... Podejrzewam u pani białaczkę. To nie jest oczywiście pewność, lecz jedynie podejrzenie.
-Ale... Jak to? - nie mogłam uwierzyć.
-Nowotwór nie wybiera. Przykro mi.
-Co ja mam teraz zrobić? - oczy mi się zeszkliły.
-Na początek musi pani zostać w szpitalu na badania, które wykluczą lub potwierdzą białaczkę w 100%. Jeśli się okaże, że jednak jest pani chora, zostanie pani do końca ciąży tutaj.
-Do końca? 7 lub 8 miesięcy?
-Cóż, ze względu na to, że jest to nowotwór i jak wiemy grozi on śmiercią urodzi pani prawdopodobnie wcześniej, aby móc zacząć leczenie. Póki jest pani w ciąży nie możemy rozpocząć chemioterapii ani zacząć leczenia. Możemy jedynie zadbać o panią i dziecko, aby nic nie zagrażało waszemu życiu.
-O boże... - dlaczego mnie to spotyka? - Czyli w którym miesiącu będę rodzić?
-W 8 lub 7. Wszystko zależy od tego jak będzie się rozwijać dziecko.
-Rozumiem...
-Proszę teraz pójść do domu po rzeczy i wrócić tu na godzinę. - zerknął na zegarek. - Powiedzmy na 17. Sala będzie dla pani gotowa.
-Panie doktorze... - zaczęłam. - Czy jest możliwość, abym miała osobną salę?
-Hmmm, nie wiem, czy to da się załatwić.
-Bardzo mi na tym zależy. Nie umiem przebywać wśród obcych ludzi.
-Cóż, zobaczymy, co da się zrobić. - uśmiechnął się. - Proszę się nie martwić na zapas. Może się okazać, że to po prostu bardzo trudny początek ciąży. Bądźmy dobrej myśli.
-Dziękuję. - wstałam i podałam dłoń mojemu lekarzowi prowadzącemu i wyszłam z gabinetu.
Na korytarzu siadłam na plastikowym krzesełku, aby wszystko przemyśleć. Najpierw ciąża, potem białaczka... To trudne dla 18 latki. Zwłaszcza bez Nathana... Wyciągnęłam telefon i wstukałam numer do Justina.
-Halo? Justin? - zaczęłam. - Przyjdź do mnie za godzinę. Muszę ci coś powiedzieć.
Rozłączyłam się szybko i udałam się do domu. Spacer nie był dla mnie przyjemny. Tyle myśli w mojej głowie... Nie wiem, co gorsze. Choroba, dziecko czy to, że nie ma Nathana obok... Wzięłam głęboki wdech, aby się nie rozpłakać. W środku krzyczałam. Pod blokiem zauważyłam Justina i pobiegłam w jego kierunku.
-Co się stało? - objął mnie, kiedy wpadłam w jego ramiona.
-Wszystko się spierdoliło. - rozpłakałam się.
-O czym ty mówisz? - głaskał mnie po włosach.
-Jestem chora. - spojrzałam mu głęboko w oczy.
-Żartujesz sobie? Ciąża to nie choroba. - zaśmiał się.
-Nie o to mi chodzi. Jestem na prawdę chora. Poważnie.
-Skąd wiesz? - zmartwił się.
-Byłam dzisiaj u lekarza. To nie jest jeszcze potwierdzone w 100%, ale bardzo prawdopodobne.
-Na co? - był bardzo spięty.
-Białaczka... - cicho wyszeptałam, a po moich policzkach spłynęły słone łzy.
-Jak to możliwe?
-Justin... Źle się czuję. Wejdźmy do środka. - zrobiło mi się słabo.
-Oczywiście. Chodź. - wziął mnie na ręce. - Jesteś cholernie lekka.
Bałam się, ale nie o siebie. Bałam się o dziecko. O ten cholerny owoc mojej i Nathana miłości, o którym on nic nie wie. Justin otworzył drzwi i zaniósł mnie do pokoju, aby tam mnie położyć na kanapie.
-Przynieść ci wody? - zapytał.
-Nie. Muszę się pakować. - podniosłam się delikatnie.
-Dokąd?
-Mam na 17 być w szpitalu. Muszę mieć jeszcze serię badań potwierdzających lub wykluczających chorobę.
-Pomogę ci. - powiedział, grzebiąc w szafie.
-Jus... Nie musisz. Wiesz, ile ci zawdzięczam. - uśmiechnęłam się lekko.
-Chcę. Nie pozwolę na nic, co miało by sprawić, abyś cierpiała. W jakikolwiek sposób. - dodał ciszej.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła?
-Tego nie wiem, ale wiem, że ja bez ciebie bym nie widział sensu życia. Jesteś moim słoneczkiem na niebie. - posłał mi zniewalający uśmiech.
Po 2 godzinach w przed pokoju stała moja torba. Wszystko gotowe. Zaczynam nowe życie. Szpitalne. Czuję, że to tam zamieszkam do porodu. Nie tak to sobie wyobrażałam. Wszystko poszło nie tak. Justin szedł obok mnie niosąc moje rzeczy. Teraz muszę o siebie szczególnie dbać. Nie rozmawialiśmy. Po prostu milczeliśmy. Kilka godzin temu żywiłam się nadzieją, że to nic poważnego. Teraz wszystko się zawaliło na mnie, a Nathan jest na drugim końcu globu. Tak bym chciała, żeby był obok... Najgorsze uczucie to tęsknota. Ze stratą można się w końcu pogodzić, ale tęsknota jest jak cień. Nawet jeśli zajdzie słońce znajdzie się inne źródło światła, aby rzucić ten cień. To wszystko zabija. Psychicznie. Moja depresja oczywiście powróciła. Planowałam zacząć brać leki antydepresyjne, ale teraz to chyba nie wchodzi w grę.
Moje rozmyślania przerwało nasze dotarcie do szpitala.
-Poczekaj, pójdę zapytać o salę. - powiedziałam do Justina i udałam się do recepcji.
-Sala 217. - wróciłam po chwili. - Chodźmy.
Podałam mu rękę i razem udaliśmy się do pokoju. Był biały. Jak chyba wszystkie w szpitalu. Nienawidzę białego. Ten kolor przyprawia mnie o mdłości. Jakbym miała ich mało. Skrzywiłam się. Justin położył torbę w rogu i siadł na łóżku.
-Ummm, milutko masz tutaj. - starał się mnie pocieszyć chyba.
-Tak, wiem o tym. - odpowiedziałam sarkastycznie. - Co ja mam tu robić? To wszystko jest popierdolone.
Do sali wszedł mój lekarz prowadzący.
-Witam przyszłą mamusię i tatusia. - uśmiechnął się, a my speszyliśmy lekko. - Proszę się nie martwić, zajmę się pana partnerką.
Sytuacja zrobiła się dziwna. Chciałam zainterweniować, ale zastanowiłam się. Gdyby to Justin był ojcem mojego dziecka... Wszystko by się ułożyło. Wszystko byłoby okej. Wątpliwości nie ulega, że tęskniłabym za Nathanem, ale przynajmniej miałabym tu kogoś na miejscu. Blisko.
-Proszę się przebrać w piżamę. Niedługo pielęgniarka podepnie panią do kroplówki. Wieczorem podamy leki, a jutro rano zaczniemy badania. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - lekarz ściągnął mnie na ziemię.
-Dobrze, dziękujemy. -powiedział Justin za mnie.
Łazienka nie była zbyt przestronna ani przyjemna. Po prostu łazienka. Szpitalna. Nie mogę zrozumieć za co jestem tak karana przez życie. Kiedy myślałam, że nic się bardziej zawalić nie może, zawaliło się 100 razy
więcej. Wyszłam z łazienki i weszłam do łóżka pod kołdrę. Pielęgniarka przyszła po kilkunastu minutach. Wbijanie igieł nie jest przyjemne, ale przeżywałam gorsze bóle. Na przykład ten psychiczny, który czułam w tym momencie. Z Justinem  było mi łatwiej. W jego towarzystwie czułam się błogo. Tak jak kiedyś w towarzystwie Nathana. Gdyby nie to, że wcześniej był Nath... Wszystko by może było dobrze.
-Justin. Gdyby nie było Nathana zrobiłabym wszystko, aby być z tobą, ale on jest, był i będzie... - zaczęłam gadać od rzeczy.
-Spokojnie. Nie tłumacz się. Ja widzę, że jestem dla ciebie ważny. Po prostu... Nie najważniejszy. Rozumiem to. Chciałbym być najważniejszy, ale nie mogę od ciebie wymagać bycia na pierwszym miejscu. Zależy mi przede wszystkim na twoim szczęściu.
-Boję się. Wszystko jest zupełnie na opak. Myślałam, że teraz będę szczęśliwa. Zaczęłam się nawet oswajać z ciążą i kochać moje dziecko. A co jeśli nie urodzę? - w moich oczach błysnęły łzy.
-Urodzisz! Będziesz szczęśliwa ze swoim synkiem lub córką! Musisz. Nie możesz mnie tu zostawić. Kocham cię. Nie dałbym rady bez ciebie. Razem przez to przejdziemy.
-Dziękuję. - pocałowałam go.
-Chcesz, żebym z tobą został, Gab? - zapytał.
-Nie, Justin. Nie trzeba. Idź już. Żyj swoim życiem i tak za bardzo cię wykorzystuję.
-Ty nim jesteś. - złapał mnie za rękę.
Ciszę przerwał mój dzwoniący telefon. Odebrałam po 2 sygnałach.
-Halo? - zaczęłam rozmowę.
-Cześć, Gab. - to był Nathan. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że podjąłem decyzję i nie przyjadę do ciebie. Należy się odciąć od zbędnej przeszłości.
Zatkało mnie. Nath nie chciał się ze mną spotkać.
-Muszę się z tobą spotkać! - krzyknęłam do telefonu.
-Sama powiedziałaś, że to koniec. Zrozumiałem. Walka o coś, co nie ma przyszłości, nie ma sensu. Tak jest z nami. - odpowiedziała mu przeciągła cisza. - Gab?
Telefon wypadł mi z ręki, a ostatnie, co pamiętam to krzyki Justina, aby wołać lekarza i pytania Nathana dobiegające cicho z telefonu: 'Co się dzieje? Gab?! Co się tam dzieje?!'...

________________________________________________________________________
Mam straszne problemy z dodawaniem zdjęć. Wgl z pisaniem też. Przepraszam, ale ostatnio jakoś mi coś nie idzie, ale wenę mam, więc muszę ją wykorzystywać :D Tłumaczę się tylko tym, że humanem nie jestem. Z góra za wszystkie błędy i niedociągnięcia przepraszam i proszę o te komentarze, serio. Nawet z krytyką. Po prostu dajcie mi jakiś sygnał, czy to się Wam podoba lub nie. Do następnego ;)

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział XVII

Dni mijają, a ja się czuję coraz gorzej. Ciąża wielu osobom służy, ale mi na pewno nie. Jest mi cały czas niedobrze. Nawet nie mam ochoty wychodzić z domu. Prawdę powiedziawszy całymi dniami siedzę w fotelu obok okna przykryta kocem z kubkiem herbaty w ręce. Gapię się w to miejsce parkingowe, gdzie Nathan zawsze stawiał swój samochód. Mam wrażenie, że zaraz go zobaczę, przytulę. Nie dociera do mnie, że to
koniec. Rozejrzałam się po pokoju. Tyle wspomnień... Mój wzrok zatrzymał się na zdjęciu. Pierwszego dnia, kiedy się spotkaliśmy Nath je pochwalił. Powiedział, że bardzo mu się podoba. To przy tej ścianie daliśmy się ponieść emocjom. Patrzyłam pustym wzrokiem. Tak bardzo za nim tęskniłam. Ile dni już siedzę w domu? Około 20. Około 20 dni nie wychodzę z domu... Praktycznie nie ruszam się z tego fotela. Nawet śpię na nim. Nie miałam już siły. To dopiero drugi miesiąc ciąży. Jeszcze 7 przede mną. Nie rozmawiam też z Justinem. Codziennie do mnie dzwoni. Po kilka razy, ale ja nie odbieram. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Był chyba tutaj. Nawet na pewno, bo kto inny mógłby przyjść? Mimo wszystko nie otwieram drzwi. Nie chcę się z nikim widzieć. Poza Nathanem. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Czy to w ogóle możliwe? Wstałam po laptopa, którego od niego dostałam... Po kilku sekundach wróciłam do dawnej pozycji z komputerem na kolanach. Weszłam w folder z naszymi zdjęciami. Z każdym kolejnym coraz bardziej płakałam. Tak ma to teraz wyglądać? Stare zdjęcia i wieczne wspomnienia? Włączyłam internet i czytałam wiadomości. Chciałam oderwać od czegoś myśli.
-Światowej skali gwiazda zespołu The WANTED, wokalista Nathan Sykes stacza się. Co jest przyczyną? -
zaczęłam czytać na głos drżącym głosem, po czym kliknęłam w tytuł artykułu, aby dowiedzieć się, o co chodzi. - To nie może być prawda... Nathana wyraźnie coś dręczy. Coraz częściej jest widywany w klubach, gdzie alkohol leje się strumieniami, a i od innych używek tam nie stronią. Niestety głos wokalisty nie przyjmuje tego najlepiej. Na koncertach brzmi coraz gorzej, czy to koniec kariery młodego, ale jakże zdolnego wokalisty? 'Nic się nie dzieje. Nathan jest po prostu młody, chce zaszaleć. Na pewno The WANTED się nie rozpadną. Nie teraz.' - zapewnia rzecznik prasowy zespołu, ale czy to 100% prawy? Dowiemy się wkrótce.
Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie przeczytałam. Co Nathan z sobą robił? Przecież nie może tego zniszczyć. Musiałam go ratować. Tu nie chodziło teraz o mnie, ale o niego. On był najważniejszy. Złapałam telefon i wykręciłam numer mojego byłego chłopaka.
-Halo? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos, nie był pijany.
-Nathan...
-Gab, czego ty ode mnie chcesz? Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy.
-No właśnie nie. Nie wszystko. Nie do końca. - musiałam wziąć głęboki wdech, aby się nie rozpłakać.
-O co chodzi?
-O ciebie. Chociaż... - rozpłakałam się. - Nathan, przyleć do mnie. Proszę.
Desperacja była do wyczucia w moim głosie chyba na odległość miliarda kilometrów. Odpowiedziała mi głucha cisza.
-Nathan, proszę cię.
-To nie ma sensu. Po co mam przyjeżdżać?
-Jeśli ci nie zależy na mnie, zrozumiem, ale przecież zależy ci na fanach, prawda? - głęboki wdech po drugiej stronie słuchawki. - Pomyśl o nich. Ich idol się stacza. Oni tego nie chcą. Ja też nie...
-Skąd wiesz? - w jego głosie dało się usłyszeć mieszankę agresji i bólu.
-Wszyscy wiedzą. Internet. Ćpasz?
-Głupie pytanie. Oczywiście, że nie. Nie po to cię z tego wyciągałem, aby sam w to wpaść.
-Dzięki Bogu. - powiedziałam cicho. - Jest jakakolwiek możliwość, abyś do mnie przyjechał?
-Mam przyjechać po co? Po to, żebym się opamiętał. Poradzę sobie sam. Po to, żebym się z tobą spotkał, a potem znowu cierpiał, że cię już nie ma w moim życiu? Dlaczego zmuszasz mnie do cierpienia? Co ci to daje?
-Ja... Ja sama cierpię. Kocham cię ponad wszystko. Po prostu jesteś daleko, a ja tutaj...
-Rozumiem. Staram się rozumieć.
-Jest coś, o czym chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę. Nie przez telefon... - uśmiechnęłam się lekko na widok wizji w mojej głowie, w której Nathan na wieść o dziecku wraca do mnie i naszego dawnego życia.
-Nie wiem, czy chcę tego słuchać. - odpowiedział sucho.
-To ważne. To dotyczy ciebie. - byłam śmiertelnie poważna.
-Cóż, teraz mam koncerty przez najbliższe półtora miesiąca praktycznie codziennie. Powrót do UK nie miałby najmniejszych szans, bo sam lot za długo trwa. Zastanowię się nad tym.
-Dobrze...
-Emmm. Gab.
-Tak?
-Dziękuję za telefon. Więcej nie zobaczysz takich informacji.
-Nie ma za co. Przyjedź do mnie... - poprosiłam ostatni raz.
-Obiecałem, że to przemyślę i tak zrobię.
-Dziękuję. - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Odłożyłam telefon i natychmiast pobiegłam do łazienki. Wymiotowałam średnio kilka razy dziennie. Coś było nie tak. Zamiast tyć, chudłam. Po prostu to, co jadłam, to było za mało dla nas dwojga. Przez to, że cały czas wymiotowałam. Moja waga sygnalizowała niedowagę, a dziewczyna w ciąży i niedowaga to... W ogóle jest taka opcja? Teraz jak się zastanowiłam to to mnie zmartwiło. Postanowiłam się spotkać z Justinem. Napisałam mu smsa:

' Za 20 minut w parku obok mojego mieszkania. Proszę, bądź. ' 

Po chwili wiadomość była wysłana. Przebrałam się i związałam włosy w wysokiego kucyka. Punktualnie przybyłam na umówione miejsce. Justin już siedział na ławce. Podeszłam do niego, a on mnie podniósł tuląc do siebie. 
-Gdzieś ty była?! - jego oczy krzyczały 'martwię się'. 
-Musiałam kilka rzeczy przemyśleć. - uśmiechnęłam się lekko. 
-Jesteś strasznie lekka... Co się dzieje? - od razu zauważył. 
-Nie wiem. Po prostu źle się czuję ostatnio, ale to mi minie. Rozmawiałam z Nathanem. 
-Co powiedział? - patrzył się prosto w moje oczy, co mnie lekko krępowało, więc odwróciłam wzrok. 
-Może przyleci za około półtora miesiąca. Musi się zastanowić. 
-Gab... - złapał mnie za rękę i pociągnął tak, abym siadła obok niego.
-Słucham. 
-Wiesz, że mi na Tobie zależy. - uciszył mnie, widząc, że chcę się wtrącić. - Nie chciałbym, żeby wracał, ale tak na prawdę nosisz jego dziecko. To z nim spędziłaś ten moment, który za pewne był dla ciebie pełen emocji i miłości. Byłbym najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, gdyby był on ze mną, ale nie był. Muszę się z tym liczyć. Mimo, że to dla mnie trudne. Rozumiem, że chcesz się z nim dogadać i stworzyć szczęśliwą rodzinę, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. 
Przytulił mnie, a ja oparłam twarz na jego klatce piersiowej. 
-Kocham cię. - wypowiedziałam te 2 jakże ważne słowa.
Czy kochałam Justina? Tak, kochałam. Czy bardziej od Nathana? Na pewno nie.
-Ja ciebie też. Wiesz to. Będę czekał, jeśli zajdzie taka potrzeba.
-Justin, ja muszę już iść. Mam ważną sprawę do załatwienia. - zacisnęłam szczękę, aby nie jęknąć z bólu, źle się czułam.
-Poradzisz sobie? - uśmiechnął się.
-Tak, na pewno. - odwzajemniłam uśmiech.
2 dni temu miałam zrobić badania krwi. Lekarz nie był zadowolony tym, co się ze mną dzieje. Miałam dzisiaj udać się do szpitala po odbiór wyników i je z nim skonsultować. Przytuliłam Justina i udałam się w kierunku szpitala. Musiałam się zatrzymywać, co jakiś czas, aby wziąć kilka głębokich wdechów. Z dnia na dzień było ze mną coraz gorzej. Nie bałam się o siebie, ale o moje i Nathana dziecko. Po 40 minutach byłam na miejscu.
-Dzień dobry. - podeszłam z uśmiechem do pani, która wydawała wyniki. - Gabrielle Nowak. Miałam dzisiaj odebrać wyniki badania krwi.
-A tak, są tutaj. Proszę. - miła starsza pani podała mi kopertę.
-Dziękuję, do widzenia.
-Miłego dnia.
Z kopertą w dłoni poszłam do gabinetu lekarza prowadzącego moją ciążę. Zapukałam lekko i zajrzałam.
-Proszę wejść za 5 minut. - mój doktor rozmawiał przez telefon.
-Dobrze, przepraszam. - odpowiedziałam cicho i zamknęłam za sobą drzwi.
Siadłam na korytarzu i nerwowo odliczałam sekundy patrząc na wskazówkę na zegarze, który wisiał przede mną. Miałam nadzieję, że wszystko jest okej, a to po prostu trudny początek ciąży...
-Pani Nowak! - zostałam zawołana przez lekarza.
Weszłam do gabinetu niepewnym krokiem, usiadłam przy biurku na przeciwko starszego mężczyzny i podałam kopertę z wynikami. Kiedy je przeglądał nie mogłam odczytać jego twarzy. Nie wiedziałam, jakie są wyniki. Dobre czy złe?
-No cóż... Nie mam dla pani dobrych wiadomości. - zaczął lekarz, a mi zrobiło się  ciemno przed oczami.
________________________________________________________________________________
Na dzisiaj to na tyle. Wizję na ten rozdział minął, ale w ramach pisania wszystko się zmieniło o 180 stopni i takim oto cudem TADAAAM, XVII rozdział nie poraża optymizmem. Na prawdę zachęcam Was do komentowania. To motywuje. 

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział XVI

Leżę na łóżku w pokoju i gapię się w sufit. Już od 12 godzin. Nie mogłam zasnąć. To wszystko to był mój błąd. Nie powinnam tego robić. Przede wszystkim nie powinnam z nim spać! Teraz mam same problemy przez to... Załatwiłam się na amen. Tylko co teraz? Mam dosyć tego leżenia. Wstaję. Nałożyłam na siebie szlafrok i udałam się do kuchni w celu zrobienia sobie kawy. Właśnie tego teraz potrzebuję. Jestem
zmęczona, a muszę jakoś funkcjonować. Było zimno. Chociaż nie wiem, czy na prawdę było zimno, czy po prostu czułam się sama. Wcześniej tak miałam. Mimo na przykład 30 stopni na zewnątrz ja zamarzałam, bo byłam samotna. To dziwne, ale tak mam. Czekałam aż zagotuje się woda, kiedy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Podeszłam i sprawdziłam, kto dzwoni. Był to Justin. Sprawiał wrażenie jakby czuł się za mnie odpowiedzialny. Odebrałam.
-Halo. - zaczęłam.
-Cześć, Gab. - wiedziałam, że się uśmiecha mówiąc to.
-Cześć, Justin. Miło, że dzwonisz.
-Chciałem się tylko zapytać, czy rozmawiałaś z nim.
-Tak... No cóż... Nie do końca z nim.
-Co to znaczy?
-Jego przyjaciel, Tom, odebrał telefon i to z nim rozmawiałam, ale dowiedziałam się przynajmniej pewnych rzeczy...
-Jakich, jeśli można wiedzieć? - w jego głosie można było usłyszeć wzrastający niepokój, bał się?
-Nathan ma już nową dziewczynę. Przynajmniej tak to wygląda. - zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać po raz setny dzisiejszego dnia.
-A może... Może to po prostu koleżanka, a ten Tom to źle odebrał...
-Kurwa, chodzisz do łóżka z koleżankami?! Ja też byłam dla niego koleżanką?! - zaczęłam krzyczeć do słuchawki i chodzić nerwowo po pokoju.
-Przykro mi...
-Tak, mnie też.
-Co teraz zamierzasz zrobić?
-O co pytasz?
-Wiesz. O twoje i jego dziecko.
-Nie wiem. Już nic nie wiem. - rozpłakałam się.
-Nie płacz. Daj mi pół godziny i będę pod twoimi drzwiami.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon w poduszkę. Siadłam skulona pod ścianą, oparłam głowę o kolana i wylewałam miliony łez. Nie zasłużyłam na to wszystko. Nagle poczułam wszechogarniającą złość i chęć pozbycia się pewnej rzeczy. Otworzyłam szafę i zaczęłam z niej wyrzucać wszystko po kolei. Aż ją znalazłam. Sukienkę, którą dostałam od Nathana. Darłam ją kawałek po kawałku. Sprawiało mi to dziwną radość i ulgę chociaż byłam tak wkurwiona jak nigdy. Krzyczałam. Nie mogłam się opanować. To wszystko to za dużo na mnie jedną. Poczułam jak ktoś mnie obejmuje od tyłu.
-Ciii, spokojnie. Jestem tu. - Justin uciszał mnie, głaszcząc po włosach.
-Zostaw mnie i ty! Zostawcie mnie wszyscy! - wyrywałam się. - Puść mnie!
Rozluźnił uścisk, a ja się z niego wysunęłam.
-Powiedz mi jedną rzecz. Czemu wy wszyscy się akurat mnie uczepiliście?! Ty, Nathan. Czemu ja?!
-To nie jest tak, że się ciebie uczepiłem... Mnie po prostu zależy na twoim szczęściu.
-Człowieku, nie znasz mnie!
Nagle zadzwonił telefon. Kto znowu? Spojrzałam na wyświetlacz. Tym razem to Nathan. Odebrałam.
-Odpierdol się ode mnie! - krzyknęłam jedno zdanie, po czym się rozłączyłam.
-Może powinnaś z nim porozmawiać... - poradził mi Jus.
-A kim ty do chuja jesteś, żeby mi coś radzić?! Co o mnie wiesz?!
-Tyle, że jesteś w ciąży z mężczyzną, którego kochasz i że nie zasługujesz na to wszystko.
-Nie kocham go. Już nie.
-Przecież wiesz, że tak nie jest. Kochasz go.
-Chyba powinieneś już pójść.
-Za chwilę.
Kucnął przy mnie i wziął moją dłoń w swoje.
-Pomogę ci. Ze wszystkim. Będziesz szczęśliwa. Pokochasz tego malucha. Nawet jeśli jego miłość nie była prawdziwa to to dziecko jest. Zrozum, że ono zasługuje na życie i normalną rodzinę. Będzie dobrze.
Przytuliłam go z całych sił. Kogoś takiego mi teraz potrzeba. Gdyby Nath taki był... Wszystko by było lepiej. Justin ujął w dwa palce mój podbródek i uniósł go tak, że teraz patrzę mu w oczy.
-Jesteś śliczna. - szepnął, po czym wpił się w moje usta.
Gdyby ktoś mi rano powiedział, że będę się całować z Justinem to chyba bym go wyśmiała, ale teraz... Teraz czuję się dobrze. Czuję się tak jakbym była dla kogoś ważna. Pogłębiłam pocałunek, a swoją dłoń wplotłam w jego idealnie ułożone włosy. On zawsze wygląda idealnie. Może to Justin jest mi pisany... Nie Nathan. Kochałam i chyba nadal kocham Natha, ale już mu nie ufam i nie zaufam. Za to Jus... Jemu ufam.
-Ufam ci. - szepnęłam.
-Razem przez to przejdziemy. Będziesz szczęśliwa. Obiecuję ci to.
-Dziękuję... - z moich oczu popłynęło kilka pojedynczych łez.
-Hej, nie płacz. - otarł je kciukiem. - Zamieszkaj ze mną.
Jego propozycja wywarła na mnie delikatnie mówiąc szok.
-Znamy się dopiero jakiś tydzień. Nie mogę stawiać wszystkiego na jedną kartę.
-Nigdy bym cię nie zranił tak jak on.
-Wiem, wierzę ci, ale zrozum. Muszę być odpowiedzialna za siebie i moje dziecko... - pierwszy raz pomyślałam o nim jak o moim dziecku, które kocham.
-Rozumiem. Przemyśl to. - pocałował mnie po raz kolejny. - Muszę iść. Mam spotkanie z agentem nieruchomości.
-Okej, kiedy się zobaczymy?
-Kiedy tylko chcesz. Mój numer masz.
Uśmiechnęłam się po czym pocałowałam go po raz ostatni. Jego usta były idealne. Nie chciałam się od nich odrywać. Przy nim czułam się jak w raju. Czułam takie ukojenie...
Udałam się do łazienki, aby dokonać porannej toalety, uczesać się, umalować, przebrać. Chciałam się przejść. Jeszcze raz to przemyśleć. Zobaczyć szczęśliwych ludzi. Czy ja jestem teraz szczęśliwym człowiekiem? Z jednej strony tak, bo mam Justina, a z drugiej...? Brak Nathana zabija od środka. Łączy mnie z nim tak wiele... Czy raczej łączyło. Jedyna 'pamiątka' po nim na zawsze to nasze dziecko, które tak na prawdę kocham. To przede wszystkim moje dziecko i skoro zaszłam w ciążę to być może jest to moja szansa na nowe, lepsze życie. Szybko się wyszykowałam. Nigdy nie spędzam dużo czasu w łazience.
Złapałam klucze i telefon, który wsunęłam do kieszeni. Zamknęłam dom, po czym się upewniłam naciskając klamkę. Na dworze było ok. 15 stopni. Typowa jesienna pogoda. Przechadzałam się uliczkami i oglądałam wystawy sklepów. Mijałam wiele samotnych matek z wózkami. Czy tak właśnie będę wyglądać za 9 miesięcy? Za każdym razem odwracałam się. Patrzyły z taką miłością na swoje pociechy... Dam radę. Uszczęśliwię mojego synka lub córeczkę. Zrobię wszystko, by nie miało takiego życia jak ja. Nagle zadzwonił mi telefon. Mam nadzieję, że to Justin. Wyjęłam go z kieszeni i zobaczyłam, że to Nathan do mnie dzwonił... Musiałam odebrać.
-Czego chcesz? - zaczęłam sucho.
-Co to miało znaczyć? - zapytał mnie Nath ze złością w głosie.
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
-Do jasnej kurwy nędzy! Powiedz mi o co ci chodzi! Okres masz czy co?! - zdenerwował się.
-Jesteś zabawny. - zaśmiałam się żałośnie. - Ja mam ci mówić? Może sam byś mi powiedział, co się dzieje w tym całym Los Angeles.
-A co ma się dziać? Pracuję! Jestem tu kurwa w pracy! Nie to, co ty...
-Co sugerujesz? Nie mogę na siebie zapracować? Jestem darmozjadem, tak? W łóżku też wystarczająca nie byłam, więc ci się znudziłam?!
-O czym ty pierdolisz?!
-O gównie, Sykes. O gównie. Nawet byś się nie ośmieszał. Brzydzę się tobą. Niedobrze mi się robi na myśl o tobie. Nienawidzę cię.
-Znudziło ci się już? Tak? Znalazłaś sobie nowego podwładnego, który będzie latał na każde twoje zawołanie?
-O nie, Sykes. Tak, nie będziesz do mnie mówił. Mam swój szacunek i nie pozwolę, żeby ktoś, ktokolwiek - zaakcentowałam to słowo. - tak się do mnie wyrażał. Nie masz prawa.
-Nie mam? Chciałem się dowiedzieć jak się czujesz, a tym czasem usłyszałem, że mam się odpierdolić! Czy ty czasem myślisz, co czują inni poza tobą?! Jesteś pierdoloną egoistką skupioną na sobie! Cieszę się, że to odkryłem teraz, póki nic poważnego mnie z tobą nie łączy.
-Nic poważnego?! - przerwałam mu. - Sypiasz z każdą napotkaną laską, tak? Czemu padło akurat na mnie? Co? Stałam się dla ciebie wyzwaniem? Założyłeś się z kumplami? Co kurwa?! Teraz to ci mowę odjęło?!
-Jesteś taka pojebana, że myślisz, że poznawałbym cię ze wszystkimi, gdybym cię nie kochał?! Serio jesteś taka głupia?
-Gdybyś mnie kochał... - przerwałam.
-Zaraz, kurwa, rozmawiam! Nie widzisz?! Ślepy jesteś?! Wypierdalaj mi z tego pokoju! - prawdopodobnie ktoś wszedł do jego apartamentu. - Słucham. Możesz dokończyć, to co przerwałaś.
-Po prostu nie zrobiłbyś tego... Ja cię kochałam. - zaczęły mi płynąć łzy po policzkach.
-Czego? O co chodzi? Wyjaśnij mi to! Proszę!
-Nie, to koniec. Trzeba wiedzieć, kiedy odejść, aby nie narazić się na jeszcze większy ból.
-O czym ty mówisz?! Zrywasz ze mną?!
-Ja... Tak... Przepraszam. Kocham cię. - rozłączyłam się.
To koniec. Oficjalny koniec Gabrielle i Nathana. Teraz najważniejsza jest Gabrielle i jej dziecko. Damy sobie radę. Justin nam pomoże. Muszę się z nim spotkać. Teraz. Pierwszą moją myślą było to, że znajdę go u Johna, więc tam się udałam. Po chwili byłam już pod drzwiami. Cała moja twarz była pokryta czarnymi smugami po rozmytym tuszu do rzęs. Słowa Nathana mnie zabolały jak chyba żadne inne. Potraktował mnie jak dziwkę, którą nie jestem. Zapukałam delikatnie. Otworzył Justin. Co za szczęście, że był akurat tutaj!
-Gab, co się stało? - przekroczył próg, zamknął drzwi za sobą i objął mnie delikatnie.
-Ja... - było mi ciężko o tym mówić.
-Spokojnie. Jestem tutaj.
-Rozmawiałam z Nathanem. - wzięłam głęboki wdech.
-Nie spiesz się. Wiem, że to trudne.
-Potraktował mnie jak dziwkę... Pytał się, czy już sobie znalazłam nowego podwładnego... Ja tak nie
traktuję ludzi. Czemu on tak o mnie myśli? - rozpłakałam się jeszcze bardziej. - Cholera, czemu ja płaczę? Mam dosyć łez.
-Zabiję skurwysyna. - oczy Justina zapłonęły złością.
-Uspokój się. - złapałam go za jego napięte ramię. - Cokolwiek by nie powiedział jest ojcem mojego dziecka...
-Tylko biologicznym. - syknął. - W rzeczywistości nawet nie wie, że jesteś w ciąży.
Justin wypowiedział tą bolesną prawdę, której nie dopuszczałam do siebie. Nathan był jedynie biologicznym ojcem...
 __________________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle. Jak zawsze liczę na komentarze, co nowością pewnie dla Was nie jest, a dla mnie nowością nie jest, że tych komentarzy raczej nie dostanę :D

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział XV

Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Była 10 rano. Podniosłam się po pozycji siedzącej, ale poczułam jak coś mi rozsadza głowię, więc musiałam się ponownie położyć. Co ja wczoraj robiłam? Poszłam do Johna i...? A no tak, nie było go. Był Justin. Cholera, piłam z nim. Co ja mu nagadałam? Kurwa.
-Cześć, jak się czujesz? - wszedł Jus do pokoju z kubkiem herbaty w dłoni.
-Emmm, tak sobie. Co tu robisz? - byłam zdezorientowana.
-Stwierdziłem, że zostanę, bo mogłoby ci się coś stać albo coś w tym stylu. - wyjaśnił.
-Czy ja ci coś wczoraj nagadałam, czy coś?
-Tylko tyle, że chcesz usunąć ciążę na co ci nie pozwolę.
-Kurwa jebana mać. Nie jestem w żadnej ciąży. Pomyliłam się. - próbowałam to odkręcić.
-Za późno, już wszystko wiem, ale jeśli się tego wypierasz to mogę pójść po test ciążowy i to sprawdzimy.
-Popierdoliło cię?! To moja sprawa! Nie będziesz szedł po żaden test ciążowy!
-Więc jesteś w ciąży.
-Kurwa, chwilowo tak... - uległam.
-Przez 9 miesięcy się jest w ciąży, wiesz?
-No co ty nie powiesz. - odpowiedziałam sarkastycznie.
-To chyba jedyna przydatna rzecz, jakiej się nauczyłem na biologii. - zaśmiał się.
Poszłam w jego ślad i już po chwili oboje się śmialiśmy. Wstałam do pozycji siedzącej i sięgnęłam po przygotowaną wcześniej dla mnie herbatę.
-Powiesz Nathanowi? - zaczął drażliwy temat.
-Nie mogę. Miałam ją usunąć i to muszę zrobić, jeśli chcę z nim dalej być.
-Nie, myślę, że tak to nie działa. Jeśli się dowie, że usunęłaś i cię przez to znienawidzi?
-Nie dowie się, a jeśli się dowie to mi podziękuje. Chronię jego karierę.
-Ale nie chronisz jego. Na pewno cię kocha.
-Raczej tak, ale nie mogę mu tego zrobić. Jego kariera nabiera rozpędu.
-Przestań myśleć tylko o karierze. Pomyśl o nim!
Zamyśliłam się. Nathan chciał mieć ze mną dzieci, ale nie teraz. Nie teraz.
-Mam pomysł. - Justin na coś wpadł.
-Tak?
-Nie mów mu nic na razie, pójdziesz do lekarza i się upewnisz, czy to na pewno prawda. Wiesz, testy czasem kłamią.
-Chyba tu masz rację. Może to zwykła pomyłka.
-Pójdziesz?
-Tak. Tylko nie znam dobrych ginekologów... Boże, to żałosne, że rozmawiam o tym z tobą. Znam cię nie całą dobę.
-To nic. Myślę, że razem możemy sobie świetnie z tym poradzić - uśmiechnął się.
-Nie wiem, czemu, ale ufam ci.
-To dobrze. Wiesz, co? Najlepiej poszukajmy tego ginekologa w internecie.
-To może ty idź do wujka, a ja się tym zajmę, okej? - zaproponowałam. - Wiesz, to krępujące szukać takiej rzeczy przy facecie.
-Ale na pewno poszukasz? - Jus się upewnił.
-Tak, na pewno. Może to w końcu błąd testu i wcale nie jestem w ciąży. - w duszy błagałam Boga, żeby tak właśnie było.
-Dobra, wierzę Ci. Daj komórkę, zapiszę ci mój numer. - podałam mu telefon, a on wstukał kolejność cyfr. -Zadzwoń do mnie jak będziesz wiedziała na pewno. Cokolwiek by to było.
-Dziękuję - wstałam i go przytuliłam.
Niby znamy się krótko, ale czuję jakby to było już kilka lat. Pojawił się w takim momencie... Zupełnie jakby to był jakiś anioł stróż. To jakieś przeznaczenie czy co? Na pewno nie. Ja w przeznaczenie nie wierzę. Dziwna sytuacja. Wyjechał Nathan i pojawił się Justin... A właśnie! Nathan! Ciekawe, co u niego. Wzięłam telefon i sprawdziłam skrzynkę odebranych wiadomości:  1 nieodebrana wiadomość od: Nathan. 


'Nie mogę zadzwonić, siedzę na jakimś nudnym wywiadzie. Napisz mi, 
co chciałaś mi powiedzieć wtedy na lotnisku. Kocham Cię' 

Weszłam w odpowiedź i szybko wstukałam

'To nic takiego. Nie martw się. Też Cię kocham.'

Odłożyłam telefon na komodę i włączyłam laptopa. Musiałam znaleźć jakiegoś dobrego i taniego ginekologa. A niestety dobry i tani w parze nie chodzili, więc pośredni byłby idealny. Otworzyłam wyszukiwarkę i zaczęłam poszukiwania. Po 15 minutach znalazłam odpowiedniego. Wstałam po telefon, wstukałam numer, 3 głębokie wdechy i dzwonię. Po kilku sygnałach odebrała recepcjonistka. 
-Chciałam się umówić na wizytę u doktora Duncana. Tak, możliwie jak najszybciej. Zwolniony jest termin? Dzisiaj? Tak, mogłabym. O 4:30? Dobrze. Będę. Na pewno. Dziękuję. Do widzenia. 
Rozłączyłam się i odłożyłam komórkę w miejsce, w którym leżała, ale coś mnie jeszcze tknęło, żeby wykonać jeszcze jeden telefon. 
-Boję się. Umówiłam się na wizytę. Na dzisiaj. A co jeśli jestem w ciąży? To nie może być prawda...Pójdziesz ze mną? Proszę. Nie dam rady sama. Dziękuję. Mam wizytę o 4:30 w gabinecie przy Black Street 20A. Do zobaczenia. 
Dlaczego do niego zadzwoniłam? Zachowywałam się dziwnie. Za bardzo mu ufałam. Udałam się do łazienki, aby wziąć prysznic i generalnie przygotować się na wizytę. Po 15 minutach wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik, aby znaleźć jakieś ubrania. Długo się zastanawiałam nad wyborem butów. Trampki czy może szpilki? Z reguły ubieram trampki, ale coś mnie naszło na obcasy. Naszykowałam strój na łóżku i udałam się do łazienki w celu zrobienia makijażu i ułożenia włosów. Wysuszyłam je i delikatnie wyprostowałam.
Wyglądały całkiem nieźle. Teraz korektor, puder, tusz i inne drobiazgi. Wyglądam całkiem dobrze. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero 14. Miałam jeszcze 2 i pół godziny. Co ja będę robiła przez ten czas? Cóż, zacznę od ubrania się. Oczywiście po 5 minutach byłam już gotowa. 2 godziny 25 minut. Co dalej? Włączyłam telewizor i tak zleciało mi półtorej godziny. Kawałek do przychodni miałam, a wolałabym być wcześniej, więc wolałam tam być wcześniej. Założyłam buty, włożyłam telefon, klucze i portfel do mojej starej torby i ruszyłam. Po pół godzinie byłam na miejscu. Trochę za wcześnie, ale to nic. Weszłam na korytarz i zobaczyłam Justina czekającego na mnie. Siedział zamyślony na plastikowym krześle. Podeszłam do niego.
-Hej. - uśmiechnęłam się lekko.
-Cześć. - wstał się do mnie przytulił - Ślicznie wyglądasz.
-Dzięki. Wiesz, raczej tak zwyczajnie. Długo czekasz?
-Nie, przyszedłem około 10 minut temu. Boisz się?
-Bardzo, ale wejdę, dowiem się, że to pomyłka i będę szczęśliwa.
-Czegokolwiek się nie dowiesz będziesz szczęśliwa. Zobaczysz.
-Nie, nie chcę dziecka.
Usiadłam obok. W mojej głowie powstawały różne scenariusze. Jestem w ciąży. Nie jestem w ciąży.
-Pani Gabrielle! Doktor Duncan zaprasza. - zawołała mnie miło wyglądająca recepcjonistka.
Justin i ja wstaliśmy jednocześnie.
-Ty tu zaczekaj, a ja pójdę sama, okej? - zapytałam Jusa.
-Nie ma sprawy. Pamiętaj, czegokolwiek się dowiesz, będzie dobrą wiadomością. - przytulił mnie.
-Zobaczymy. - wzięłam głęboki wdech.
Niepewnym krokiem ruszyłam do gabinetu. Drżącą ręką nacisnęłam klamkę i już po chwili znalazłam się w miejscu, w którym zaraz zapadnie mój wyrok. Albo zostanie postawiony krzyżyk nade mną, albo dostanę drugą szansę.
-Dzień dobry. Proszę, zapraszam panią. - lekarz wskazał na krzesło znajdujące się po drugiej stronie jego biurka. - Co panią do mnie sprowadza?
-Kilka dni temu zrobiłam test ciążowy... - zaczęłam. - Który wykazał, że jestem w ciąży. Chciałabym się upewnić, czy nie wystąpiła żadna pomyłka.
-Rozumiem. W takim razie zapraszam panią na badanie.
Wykonywałam po kolei wszystkie polecenia lekarza i po chwili leżałam na leżance obok USG. Ono nic nie wykaże, bo tam nic nie ma.
-Wydaje się pani być spięta. Spokojnie. Ma pani 18 lat, tak? - Pan Duncan zaczął rozmowę.
-Tak. - odpowiedziałam niepewnie.
-Wbrew pozorom młode matki są teraz coraz lepszymi matkami, więc niech się pani nie martwi. - uśmiechnął się. - O, widzi pani? O tutaj.
Wskazał palcem na monitor.
-Gratuluję, przyszłej mamie. Mamy zdrowo rozwijający się zarodek. Jest to prawdopodobnie dopiero 4 tydzień, więc wkrótce się spotkamy na kolejnej wizycie. Cóż, na chwilę obecną to tyle.Zapraszam panią do mojego biurka. Wypiszę recepty i umówimy się na kolejną wizytę.
-Dobrze. - wymusiłam uśmiech i powstrzymałam łzy.
Siedziałam przy biurku, słuchając o tym, że teraz nie mogę palić, pić i oczywiście brać narkotyków. Wysłuchiwałam chyba przez 10 minut rad jak powinna zachowywać się przyszła matka i innych bzdur. Następnie dostałam receptę z szeregiem leków, które mają zapewnić zdrowie mnie i dziecku. Miałam ochotę stamtąd wyjść.
-To zapraszam teraz za 2 miesiące. Miejmy nadzieję, że zarodek dalej się będzie rozwijał. Niech pani dba o siebie. - wstał i podał mi rękę, którą uścisnęłam.
-Dziękuję, do widzenia. - wyszłam z gabinetu.
Justin nerwowo przechadzał się pod drzwiami. Kiedy go tylko zobaczyłam od razu do niego podeszłam.
-I? - zapytał.
A ja się tylko w niego wtuliłam i zaczęłam płakać. To chyba była najbardziej jednoznaczna odpowiedź.
-Nie martw się. Damy radę. - pogłaskał mnie po głowie. - Chodźmy stąd.
Ze zwieszoną głową wyszłam z budynku. Zatrzymałam się tuż przy wyjściu.
-Muszę to usunąć. - oznajmiłam śmiertelnie poważnym głosem.
-Nie możesz. Musisz zadzwonić do Nathana i mu to powiedzieć. Jeśli razem tak zdecydujecie to ja nie mam na to wpływu.
-W sumie... Może go nie będzie chciał tak samo jak ja?
-Zadzwonisz?
-Tak.
-To zostawię cię samą. Dasz radę. - uściskał mnie i poszedł do domu swojego wuja.
Udałam się w kierunku domu. Niedaleko jest mały park, więc zdecydowałam tam usiąść i zadzwonić do Natha. Dotarłam tam po 15 minutach. Znalazłam dogodną ławeczkę i usiadłam. Wyjęłam z torby telefon, wystukałam numer do mojego chłopaka. Niestety nie on odebrał.... Co teraz?
_______________________________________________________________________________
Sporo ostatnio piszę ;o Ale póki co na najbliższy czas wystarczy ;) Wiem już, że całkiem sporo osób czyta moje opowiadanie, ale nie komentuje, co szczerze mnie nie pociesza. Liczę na Wasze opinie, abym mogła coś poprawić, polepszyć, ale jeśli ich od Was nie dostaję to jak mam to robić? Tak, więc liczę na Wasze opinie. Nie muszą być długie, ale proszę piszcie mi, co sądzicie o rozdziale, przebiegu wydarzeń, moim sposobie pisania. To ma się podobać WAM! Nie mi! Mam nadzieję, że to w jakiś sposób poskutkuje. Oby...

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XIV

Najlepiej się tego bachora pozbądź, bo tylko zniszczycie Nathowi życie. Słowa Toma wciąż krążyły po mojej głowie. Ja wiedziałam, że to co w sobie noszę zniszczy karierę Nathana, ale mimo wszystko to jest człowiek. Zarodek człowieka właściwie. Z jednej strony chciałabym go urodzić, a z drugiej? To zniszczy karierę Nathana, a ja nie jestem materiałem na matkę. Ani dobrym, ani złym. Nie jestem żadnym materiałem. Jezu jak ja mogłam do tego dopuścić? Nienawidzę siebie. Muszę znaleźć pieniądze na zabieg. Nie wiem skąd. Zaczęłam się zastanawiać. Taki zabieg tani nie jest. Jedyną moją szansą jest pożyczka od Johna. Tak! Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam! Pozbędę się tego kłopotu raz na zawsze. Zero zmartwień. 
-To moja jedyna szansa. Pożyczka. Jeśli on mi nie pożyczy to nie wiem, co zrobię... Czemu to musiało się przytrafić akurat mi?! - gadałam sama do siebie, źle ze mną. 
Wstałam z kanapy i poszłam uczesać się i umalować. Jeśli mam zamiar iść do Johna to cóż, muszę jakoś wyglądać. Jeśli będę wyglądała jakbym wyszła ze śmietnika to na pewno mi ani funta nie pożyczy. Tusz, puder, korektor i inne badziewia poszły w ruch. Cóż, mimo, że tego nie lubię to trzeba.Włosy rozpuściłam. Dzisiaj miałam je lekko pofalowane, więc wyglądały całkiem nieźle. Ostatnie spojrzenie w lustro. Wyglądałam zupełnie naturalnie. Narzuciłam ciepły sweter i można iść. Dobrze, że John nie mieszkał daleko. Kilkanaście minut i byłam na miejscu. Przeskakiwałam nerwowo z nogi na nogę bojąc się zapukać. Ostatnie poprawki włosów, kilka wdechów i... Naciśnięcie dzwonka. Po niecałej minucie ktoś mi otworzył. Zaraz, to nie John. 
-Ehmmmm, szukam Johna. - byłam lekko zdziwiona. 
-Jestem jego siostrzeńcem. Justin, miło mi. - podał mi rękę, ale i tak nie mogłam za bardzo uwierzyć, że stoi przede mną pół nagi facet. 
Człowieku, ubierz się! Załóż koszulkę! Cokolwiek! A ty się nie gap na jego ciało. Twój chłopak dopiero wyjechał, a Ty jesteś w ciąży i się patrzysz na ciało jakiegoś obcego chłopaka? Boże, co za wstyd. Gadałam do siebie w myślach. 
-Ymmmm, Gabrielle. Mnie również. - po chwili wróciłam do normalności.  - Jest John? 
-Nie, wyszedł na spacer. Chciał się przewietrzyć. 
-Puściłeś go samego? 
-Tak, prosił mnie o to, ale czekaj, czego chciałaś od mojego wujka? Ty jesteś tą Gabrielle, co się nim zajmuje? 
-Tak, to ja. - ta rozmowa zaczynała mnie lekko denerwować, biorąc pod uwagę jego ciekawskość oraz ubiór, a raczej jego brak. - Przepraszam, ale moglibyśmy wejść do środka? 
-A tak. Przepraszam. Wchodź. 
Wyminęłam go i ruszyłam przodem do salonu. Drogę oczywiście znałam. Justin podążał za mną. Czułam na sobie jego wzrok. 
-Poczekasz chwilę? Pójdę założyć koszulkę. Chyba, że wolisz, żebym został bez niej. - uśmiechnął się zawadiacko. 
-Nie licz na to. Ubierz się. Twoje ciało mnie w żadnym stopniu nie interesuje. Przyszłam tu do Johna. - starałam się udawać śmiertelnie poważną, chociaż moje myśli krzyczały: 'Nie zakładaj tej pieprzonej koszulki.' 
-Okej, to wracam za minutę. - puścił mi oczko. 
Co on sobie myślał? Że polecę na jego tanie sztuczki i za 10 minut wylądujemy już w łóżku? Takich przygód mi już starczy na dosyć długi czas. Owszem, nie wyglądał źle, ale ja mam chłopaka. Kochałam go. Przystojnych facetów na tej planecie jest mnóstwo. Boże, o czym ja w ogóle myślę? 
-Dobra, jestem. - moje rozmyślania przerwał, już ubrany, Justin. - Przyszłaś do mojego wujka w jakimś konkretnym celu czy tak po prostu pogadać? 
-To delikatna sprawa. 
-Dobra, dawaj. Potrafię być delikatny. 
-Tak, już Ci wierzę. - byłam zdecydowanie nieufna w stosunku do niego. 
-Wiesz, co ja się chyba napiję. - wstał z fotela w kierunku barku, po czym wyciągnął butelkę
drogiej whisky. - Napijesz się? Ty masz już skończone 18 lat, nie? 
-Zabawne. - odpowiedziałam sarkastycznie. - Polej. 
Co miałam do stracenia? Nic. A pić jak wiadomo uwielbiam. 
-Proszę. - podał mi szklankę, której zawartość zniknęła w tak szybkim tempie jak się pojawiła. 
-Wow, widzę, że umiesz pić. - uśmiechnął się. 
-O wiele lepiej od Ciebie. - puściłam mu oczko. 
-To wyzwanie? 
-Nie, raczej nie. I tak bym wygrała. 
Tak przekomarzając się wypiliśmy dość sporą ilość. Szczerze? Nie jestem w stanie już ocenić, ile to było. Straciłam rachubę. Piłam kolejkę po kolejce. A Justin z każdą się wydawał coraz fajniejszy, zabawniejszy. Spojrzałam na zegarek póki jeszcze kojarzyłam fakty. Spędziłam tam półtorej godziny. Nie byłam już trzeźwa. Musiałam iść do domu. Zapytam o tą pożyczkę innym razem, bo teraz mogłabym się wygadać na co mi są potrzebne pieniądze. 
-To ja się będę zbierać. - wstałam lekko chwiejnym krokiem. 
-Miałaś jakąś sprawę przecież do wujka. 
-Tak, ale myślisz, że teraz jestem w stanie to załatwić? - zaśmiałam się. 
-No raczej nie. - razem się śmialiśmy. - To poczekaj, odprowadzę cię, tylko napiszę wujkowi kartkę i zarzucę bluzę. 
-Dobra. - wyraźnie już odpływałam. 
-Chodźmy. Prowadź którędy. Trafisz? 
-Tak, trafię. Strasznie upierdliwy jesteś, wiesz? 
-Ja? Wiem. Podobno też sztywny. 
-Ale za to jaki seksowny. - zaśmiałam się. 
-Widać, że sporo wypiłaś. Daleko jeszcze? - zmienił temat. 
-Nie, za rogiem jest mój blok. Chyba. - znowu zaczęłam się śmiać. 
-Dobra, chodź. 
Niecałe 5 minut później staliśmy pod drzwiami mojego mieszkania, a ja próbowałam trafić kluczem w dziurkę, co po wypiciu tak dużej ilości alkoholu nie było zbyt łatwe. Kiedy po raz kolejny nie trafiłam, rozpłakałam się i siadłam na podłodze. 
-Pierdolony bachor! Wszystko kurwa przez niego! - zaczęłam krzyczeć. 
-O co ci chodzi? - Justin był lekko zdziwiony moim zachowaniem. - Poczekaj, ja otworzę drzwi i pogadamy, okej? 
-Tu nie ma o czym kurwa gadać! Tego gówna się trzeba pozbyć! 
Justin otworzył drzwi i pomógł mi wejść do pokoju. Zdjął mi buty i posadził na kanapie, a sam usiadł na krześle obok. 
-To o co chodzi? 
-Wiesz, to całkiem zabawne. 
-Tak? Na klatce wyglądałaś na rozbawioną, ale mów to może razem się pośmiejemy. - zachęcił mnie. 
-Wiesz, co? Bo ja jestem w ciąży. - zaczęłam się śmiać. - Ale to nic. Pozbędę się tego małego potwora. 
-O czym ty mówisz? - Jus był skupiony na tym, co mówię. 
-No, że usunę ciążę. Pod wpływem alkoholu trudniej się kojarzy fakty? - wciąż się śmiałam. 
-Zacznijmy od tego, że piłaś, będąc w ciąży. Co ci odpierdoliło? 
-A ty co się denerwujesz? Sam zaproponowałeś. 
-Bo kurwa nie wiedziałem! - wstał gwałtownie z krzesła. - Skąd kurwa miałem wiedzieć?! 
-Nie wiem, ale jak proponują alkohol nigdy nie odmawiam. - uśmiechnęłam się. 
-Okej, stało się, nie odstanie się. Czemu chcesz usunąć to dziecko? 
-Poprawka, tego potwora. - poprawiłam go. - Nie mam warunków, nie chcę tego bachora to się go pozbędę. Proste. 
-A kto jest ojcem? 
-Nie uwierzysz. To wszystko jest tak popierdolone, że aż śmieszne. - znowu zaczęłam się śmiać. - Nathan Sykes. Ten, który wczoraj wyleciał na 8 miesięcy do Los Angeles. 
-Ale ten z The WANTED? 
-Wow, dobrze kojarzysz! Stawiam Ci kolejkę! Tylko nie mam nic w domu. - zastanowiłam się. 
-Wystarczy alkoholu! - krzyknął. 
-Uspokój się. Głowa mnie boli. 
-Było tyle nie pić! A teraz mnie posłuchaj uważnie. Nie usuniesz tego dziecka. To jest człowiek taki sam jak ja czy ty. 
-Zabawny jesteś. Jak ja sobie mam z nim poradzić sama? 
-Pomogę ci. 
-Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Nawet mnie nie znasz. - wciąż nie czułam się zbyt trzeźwa umysłem, ale chwilami gadałam logicznie. 
-To cię kurwa poznam! Nie pozwolę ci usunąć tej ciąży. -podszedł do mnie i mnie przytulił. 
-Tak, bo ty się będziesz z tym kurwa męczył. Kazano mi usunąć tego bachora i to zamierzam zrobić, ale potrzebne mi pieniądze na zabieg. Sama ich wystarczająco nie mam. 
-Ten twój chłoptaś kazał ci usunąć dziecko?! Zabiję skurwiela. 
-Nie on. - język mi się już plątał, a sama robiłam się senna. - Wiesz, co? Spać mi się chce. 
-Dobra, idź spać. Zostanę tutaj. 
-Nie musisz się o mnie martwić. Nie pójdę i nie usunę tego i tak nie mam teraz pieniędzy. - powiedziałam rozżalona. 
-I nie będziesz mieć. Zadbam o to. 
-Wielkie dzięki. Co cię to w ogóle obchodzi? To moja sprawa. 
-A pomyślałaś, co powie na to Nathan? 
-Przecież się nie dowie, to co ma powiedzieć? 
-A jeśli się dowie? Co wtedy? 
-Podziękuje mi za ochronę swojej kariery. - powiedziałam pewna siebie.  
-Tak? Moja dziewczyna... - zaczął. - Była dziewczyna. Też usunęła ciążę. Półtora roku temu. Miałem dostać stypendium w dobrej uczelni z najlepszą drużyną koszykarską w całej Kanadzie. I co? Kiedy się dowiedziałem nie przyszedłem na mecz, zawaliłem. Jak miałem grać wiedząc, że miałem mieć dziecko, a moja dziewczyna sama wiedziała, co jest lepsze dla mnie? Miałbym teraz prawie rocznego synka lub córkę...Kochałem ją, ale nie umiałem jej tego wybaczyć. Zabiła kogoś, kto nas łączył. 
-Ale to zupełnie, co innego. 
-Nie, to jest to samo. A z resztą. Idź spać. Pogadamy rano. 
-Nie trzeba. Dzięki. Zrobię to, co uważam za słuszne mimo wszystko. - odwróciłam się do niego plecami i zasnęłam w minutę. 
______________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle, wow, napisałam drugi rozdział ;o Szczerze? Byłam w lekkim szoku, że tamten był taki smutny i wgl, a w tym takie akcje :D Pisząc miałam straszne problemy z gramatyką i słownictwem (nie wiem, co mi było), więc z góry przepraszam ;) Chciałabym, żebyście zostawili mi jakiś komentarz mimo wszystko, bo one mnie właśnie mobilizują... Na dzisiaj to tyle. Do następnego ;) 

Rozdział XIII

Całą noc nie mogłam zasnąć. Liczyłam, kojarzyłam, zastanawiałam się i wypychałam tę myśl z mojej głowy jak tylko potrafiłam. Nie wychodziło mi to. Zamiast myśleć mniej, myślałam 2 razy więcej. Jedynym sposobem by pozbyć się tych myśli było sprawdzić moje obawy. Może wcale to nie była prawda. Każdy może się gorzej czuć i w ogóle, a w ciąży wcale nie jest. Tak. To trzeba sprawdzić. Poszłam do łazienki się szybko umyć, związać włosy w wysokiego kucyka i narzucić pierwsze lepsze ciuchy. O makijażu nawet nie pomyślałam.Cały mój świat się wali teraz. Wybiegłam w pośpiechu zamykając drzwi i wciskając portfel do kieszeni bluzy, próbując jak najszybciej dotrzeć do najbliższej apteki. Nie zajęło mi to dużo czasu na szczęście. Weszłam ledwo oddychając. Starałam się uspokoić oddech zanim podeszłam do farmaceutki.
-Słucham. Co podać? - zapytała uprzejmie, miła starsza pani.
-Ja... - nie mogłam z siebie wydusić słowa. - Poproszę...
-Tak?
-Test ciążowy.
-Proszę bardzo. - z uśmiechem podała mi nieduże pudełeczko.
-Ile płacę?
-5 funtów.
Rzuciłam żądaną kwotę i wyszłam. Muszę teraz dotrzeć do domu. Nie jestem przecież w ciąży. Muszę się tylko uspokoić. Po 10 minutach siedziałam już w domu nerwowo czytając instrukcję.
-Dwie kreski. Jeśli są dwie kreski jestem w ciąży, ale nie jestem, więc powinna być jedna.
Udałam się do łazienki w celu wykonania testu, który oczywiście nic nie wykaże. Jestem tego pewna. Po kilku chwilach wyszłam z łazienki trzymając test w dłoniach. Usiadłam na kanapie po turecku i z zamkniętymi oczami modliłam się o tą jebaną jedną kreskę. Niech chociaż raz będzie tak jak ja chcę. Proszę. Błagam. Delikatnie otworzyłam oczy i spojrzałam na przedmiot w moich rękach. Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Dwie kreski. To nie może się dziać na prawdę. To nie jest prawda. To nie jest żadna jebana, kurewska prawda. Płakałam coraz bardziej. To było jakby mój najgorszy koszmar stał się moim życiem. Znowu. Ja nie mogę mieć dziecka. Nie mogę. Odłożyłam test na bok trzęsącą ręką, wstałam i zaczęłam przeszukiwać szuflady w celu znalezienia jakiegoś ostrego przedmiotu. To był mój odruch. Zrobiłam to automatycznie. Znalazłam moje żyletki. Moje stare żyletki, których starałam się nie używać odkąd znam Nathana. Ale teraz? Teraz muszę. Nie winię go za to, co się stało. To była też moja wina. A raczej przede wszystkim. Zgodziłam się. Dałam się ponieść chwili. Rozmyślając o tym wszystkim robiłam kolejne krwawe kreski na moich rękach. Wyraźnie zaznaczone po dwie. Dwie blisko siebie i kawałek za nimi kolejne dwie tak blisko siebie jak na teście ciążowym, który przed chwilą zniszczył mi życie. Dałam się ponieść jakiejś chwili. A teraz ta chwila mnie to kosztuje. Muszę się tego pozbyć, ale nie mam pieniędzy na zabieg. Co ja mam z tym zrobić? To rośnie we mnie. Teraz jest małe i łatwo się tego pozbyć, ale niedługo już nie będzie tak łatwo. Zawszę mogłabym zadbać o to, żeby poronić. Muszę się po prostu tego pozbyć. Nie obchodzi mnie nic poza pobyciem się tego potwora, który zniszczył mi życie. Dotknęłam delikatnie dłonią, po której spływała krew, mojego wciąż płaskiego brzucha. W środku jest malutki zarodek na razie. Tylko tyle, że to jest coś, co bym miała po Nathanie... Tyle, że nie
miałabym jak go wychować. Jestem za młoda, nie umiem się dziećmi zajmować, nie mam warunków ani pieniędzy. Zaraz. Nathan. Która godzina? Spojrzałam na zegarek. Równa 10. Nath zaraz będzie. Wzięłam szybko test i wrzuciłam go jak najgłębiej do szafki. Nie może tego zobaczyć. Nie teraz. Nie dzisiaj. Nie dowie się o tej ciąży... Moje ręce wyglądały okropnie. Pobiegłam do kuchni, gdzie próbowałam jak najszybciej znaleźć bandaż. Zawsze miałam na wszelki wypadek. Znalazłam! 10:05. Spóźnia się. To dobrze. Szybko owinęłam ręce jak najlepiej umiałam i usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Chwila!
Założyłam jeszcze grubą bluzę na wypadek, gdyby bandaże przesiąkły krwią i poszłam otworzyć. Nałożyłam na twarz sztuczny uśmiech, a potem nacisnęłam na klamkę.
-Czemu nie otwierałaś? Boże, co się stało?! - był wyraźnie wystraszony, bluza mi już przesiąkła?
-A co się miało stać? - starałam się udawać spokojną.
-Ty mi powiedz. - wszedł i zamknął za sobą drzwi.
-O co ci chodzi?
-Jesteś cała zapłakana. - otarł opuszkami palców, moją wciąż mokrą twarz.
No tak, wszystko ogarnęłam tylko o tym zapomniałam. Oczywiście.
-Aaaa to... Po prostu... Wyjeżdżasz i było mi smutno. - to poniekąd prawda.
-Rozmawialiśmy o tym. - pociągnął mnie za rękę w kierunku pokoju, abyśmy usiedli na kanapie. - Pytałam cię, czy chcesz, żebym został.
-Tak, ale przecież nie mogłam powiedzieć, że tak, masz zostać, bo ja tak chcę. Teraz twoja kariera nabiera tempa i nie mogę być egoistyczna.
-Wiesz, że ty jesteś dla mnie najważniejsza, a nie kariera?
-Nawet jeśli, to chłopaki na ciebie liczą.
-Zrozumieją. Mam zostać?
-Nie, nie pytaj mnie o to. Nie możesz. Ja nie mogę.
-Jesteś pewna?
-Tak jestem! - wstałam z kanapy i podeszłam do okna.
Stałam spokojnie, wyglądając i zastanawiając się, czy nie powinnam powiedzieć mu o tym, czego się dowiedziałam. W końcu jest ojcem. A może on też go nie chce i pomoże mi się go pozbyć? Usłyszałam jego kroki. Przełożył moje włosy na prawą stronę tak, aby lewa część mojej szyi była w pełni dla niego dostępna.
Pocałował mnie raz, potem kolejny i następny. Fala ciepła rozchodziła się po moim ciele. Zawsze tak było, kiedy czułam na sobie jego dotyk. Cholera, musiał to robić teraz? Akurat teraz?
-Nathan... - westchnęłam cicho. - Przestań.
-Czemu? - przerwał na sekundę, aby zadać pytanie po czym wrócił do zabijania mnie swoją delikatnością.
-Masz zaraz samolot... - nie mogłam wrócić do normalności, odpłynęłam.
-Mam o 13. Na lotnisku musimy być o 11:30, więc mamy jeszcze czas.
-Nathan... Proszę cię. Nie możemy. - niech on przestanie, bo ja nie jestem w stanie tego przerwać.
-Owszem. Możemy. Za 3 godziny będę już w samolocie i minie sporo czasu zanim znowu się spotkamy.
-Błagam, nie przypominaj mi.
-Chodź tu do mnie. - odwrócił mnie i objął.
Wtuliłam się i staram się nie rozpłakać. Nie teraz.
-Nathan, powiedz mi coś. - zaczęłam.
-Tak? - odsunął się lekko ode mnie.
-Kochasz mnie?
-Oczywiście. Wiesz to. Najbardziej na świecie.
-A co byś zrobić, gdybym... - przerwałam, prawie bym się wygadała. - Albo nieważne.
-Pytaj.
-Nie, już nic.
-Zaczęłaś to skończ, proszę.
-Ja... -nagle przerwał mi telefon Nathana, który zaczął dzwonić
-Poczekaj sekundkę. - odebrał. - Tak? Co? O 11:45? Jakie przesunięcie? Dobrze, rozumiem. Dobrze, już jadę.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni.
-Chodź, mam wcześniej samolot. Wyjaśnisz mi w samochodzie, w drodze.
-Ale ja nie wiem, czy chcę jechać...
-Jak to?
-Nie wiem, czy będę w stanie to wytrzymać psychicznie. Wiesz, patrzeć jak znikasz na 8 miesięcy.
-Dobrze, ja zejdę na dół i zaczekam w samochodzie. Jeśli do 5 minut nie zejdziesz, odjeżdżam na lotnisko.
-Okej...
Podszedł do mnie i mnie pocałował po raz kolejny. Uwielbiam, gdy mnie całuje tak stanowczo, ale jednocześnie delikatnie. Po czym wyszedł. Tak nasze pożegnanie wyglądać nie mogło, ale jest jeszcze 1 sprawa. Tego, czy powiem mu o ciąży, czy też nie. Miałam kilka minut na podjęcie decyzji. Zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam na parking pod blokiem. Nathan jeszcze siedział w samochodzie.
-Jednak jedziesz ze mną? - zapytał, gdy siedziałam już na siedzeniu.
-Raczej tak. - uśmiechnęłam się.
Nath prowadził jedną ręką, a drugą cały czas mnie trzymał. Jak ja mam sobie bez niego dać radę? Nie wyobrażam sobie tego.
-Kocham cię. - był skupiony na drodze.
-Ja ciebie też. - spojrzałam na niego jakby jego twarz miała mi powiedzieć, czy mam wyjawić prawdę, czy może zostawić ją dla siebie.
Nasze rozstanie zbliżało się ku nieuchronnej, bardzo długiej i prawdopodobnie bardzo męczącej dla nas przerwie. Dla mnie na pewno będzie trudna. Zajechaliśmy na parking pod lotnisko. Nathan wysiadł, wyjął walizki z bagażnika i wziął mnie za rękę. Przez 8 miesięcy miałabym nie poczuć jego dotyku? Nie mogę w to uwierzyć. A on miał by nie wiedzieć, że teraz jestem w ciąży? Powinien chyba wiedzieć.
-O czym myślisz? Damy radę. Szybko zleci. Będziemy rozmawiać przez telefon, na skypie. Będzie dobrze. - próbował mnie pocieszyć.
-Ummm, tak. Raczej tak. - uśmiechnęłam się lekko.
Usiadłam na ławce, a Nath poszedł wszystko dopiąć na ostatni guzik. Mam ostatnią szansę, albo mu teraz powiem, albo się nie dowie, że kiedykolwiek byłam w ciąży. Kiedy się do mnie zbliżał wstałam z krzesła i zaczęłam:
-Nathan...
-Tak?
-Jest pewna sprawa, o której musisz wiedzieć.
-Jaka? Mam się bać?
-Tak... Nie... Sama nie wiem.
-Wyduś to z siebie.
-Nathan! - nagle przerwał nam Jay. - Stary, ty widzisz zegarek? Musimy już iść.
-Ale Gab chciała mi coś ważnego powiedzieć. Poczekaj.
-Nie ma czasu, Nano nas zaraz rozszarpie. Chodź.
-Mówię, czekaj! - Nathan się chyba zdenerwował.
-Gab ci to powie następnym razem. Na pewno nic się nie stanie, przecież nie umiera.
-Wypluj to!
-Tak, tak, ale teraz musimy iść. - Jay go cały czas poganiał.
-Nathan. Ja...
-Zadzwonię do ciebie z LA i mi wyjaśnisz to! - krzyknął oddalając się.
-Ja jestem w ciąży... - dokończyłam mówiąc właściwie do siebie, bo Nathan był zbyt daleko, żeby to
usłyszeć.
-Zostaw to dla siebie. Nie chcesz mu zniszczyć życia. - usłyszałam znajomy głos za sobą. - Najlepiej się tego bachora pozbądź, bo tylko zniszczycie Nathowi życie.
-Ale...
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo Tom już mnie minął i szedł w ślad Jaya i Nathana.
-Liczę, że zrobisz to, co Ci poradziłem. - powiedział, odwracając się w ostatniej chwili tak, żebym tylko ja go usłyszałam.

_____________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle. Wasz obawy lub nadzieje się potwierdziły ;) Co Wy na to? Co sądzicie o zachowaniu Toma? Powinien coś takiego powiedzieć? A co w takim wypadku zrobi Gab? Wow, po tym rozdziale można sobie zadawać wiele pytań ;o

środa, 2 października 2013

Rozdział XII

Każdy dzień ucieka jak przesypywany piasek przez palce. Dopiero się dowiedziałam, że Nathan wyjeżdża na 8 miesięcy, a już jutro ma samolot. Na ten ostatni tydzień wziął wolne. Chciał spędzać ze mną jak najwięcej czasu, więc zaproponował, abym się przeprowadziła do niego. Na początku nie chciałam. Przecież nie zależy mi na jego pieniądzach ani mieszkaniu. Zależy mi na nim. Mogłabym mieszkać nawet pod mostem byle z nim, ale Nath mnie namówił. Ten ostatni tydzień mieszkam z nim. Praktycznie się nie rozstajemy. Nie mogę uwierzyć, że mam spędzić bez niego tyle czasu. Będzie ciężko bardzo.
-Gab! - z zamyślenia wyrwało mnie wołanie Nathana, który właśnie wrócił.
-Tu jestem! - odkrzyknęłam.
-Cześć. - podszedł i mnie pocałował.
-Co tam chowasz? - zapytałam, kiedy zauważyłam, że za sobą trzyma jakąś paczkę.
-To dla ciebie.
-Co to?
-Nie masz laptopa, więc pomyślałem, że ci się przyda.
-Nie mogę tego przyjąć.
-Oczywiście, że możesz.
-Zwrócę ci za niego pieniądze.
-Nie wygłupiaj się! To prezent! Po prostu łatwiej jest utrzymywać kontakt przez internet. Jest na pewno tańszy. Masz już wszystko zainstalowane i dodane najważniejsze kontakty na skype'ie. Czyli mnie. - zaśmiał się.
-Na prawdę nie mogę tego przyjąć.
-Przestań. Podziękuj ładnie, pocałuj mnie i po problemie. - uśmiechnął się zachęcająco.
-Ehhh, dziękuję. - przybliżyłam się i delikatnie go pocałowałam.
-No i to mi się podoba.
Odłożył paczkę na stolik i usiadł na kanapie ciągnąc mnie za rękę, abym zrobiła to samo. Wtuliłam się w niego. Siedzieliśmy w ciszy przez kilka minut.
-Jesteś pewna, że mogę wyjechać?
-Tak. Nie możesz rozwalić zespołu ze względu na mnie. Twoja kariera tera nabiera rozpędu. Poradzimy sobie.
-Kocham cię.
-A ja ciebie. Mamy jakieś plany na dzisiaj?
-Chciałbym przedstawić cię reszcie zespołu. Póki co znają cię jedynie z moich opowieści i szczerze powiedziawszy mają już tego dosyć. - zaśmiał się.
-Mam ich poznać? A co jeśli mnie nie polubią? Wiesz, nie jestem najnormalniejsza.
-O czym ty mówisz?
-Dla przykładu spójrz na moje włosy.
-Uwielbiam ich kolor. Są oryginalne. Jedyne w swoim rodzaju. Tak jak ty. Pasują do ciebie.
-Tak, też je lubię. - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Zrób to jeszcze raz.
-Ale co?
-Uśmiechnij się tak. Uwielbiam jak to robisz.
-Takie uśmiechy wychodzą same z siebie. Nie da się ich powtórzyć.
-Masz rację. Ten zapamiętam na zawsze. To na o czekasz? Ubieraj się!
-Ale że teraz idziemy?
-Tak, chłopaki czekają na nas w mieszkaniu Sivy. Poznasz też Nareeshę i Kelsey. One też zostają, więc może się z nimi zaprzyjaźnisz. Będzie ci raźniej.
-Okej, ale w co mam się ubrać?
-Ubierz się tak, żeby ci było wygodnie i żeby ci się podobało. Ja idę tak jak jestem teraz.
-Okej. Założę piżamę. - zaśmiałam się.
-Piżamę to mogę ci zdjąć, ale jak wrócimy.
-Nie przesadzaj, Sykes. - oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Ehhhh, nici z mojego planu?
-Zależy, czy będziesz grzeczny, ale rzadko bywasz taki, więc raczej nie powiedzie się. Dobra, idę się przebrać.
Podeszłam do szafy, z której wyjęłam czarne rurki, cienką kremową koszulę i czarne szpilki. Następnie udałam się do łazienki, aby wszystko założyć. Nałożyłam na twarz lekki makijaż, a włosy wyprostowałam. Wszystko zajęło mi ok. 20 minut.
-Jestem gotowa. - powiedziałam, wchodząc do salonu.
-O nie, tak iść nie możesz.
-O co ci chodzi?
-Znając Jay'a i Maxa zaraz będą cię podrywać, bo wyglądasz bardzo seksownie.
-Widzę, że trzyma Ci się żartów dzisiaj.
-Jestem śmiertelnie poważny. W takim razie obiecaj mi jedno.
-Tak?
- Nie dasz się nabrać na te ich tanie żarty, że oni będą dla ciebie lepsi. Zostań ze mną.
-Głupku, oczywiście, że zostanę! - pocałowałam go.
-No to chodźmy.
Wziął kluczę i zeszliśmy na dół do samochodu. Nie często jeżdżę jego samochodem. W ogóle jakoś wolę spacery. Jestem bardzo podekscytowana i spięta jednocześnie. Co jeśli mnie nie polubią? Co jeśli przeze mnie coś się zmieni między nimi? Tego się boję. Nie chcę być przeszkodą, w czyjejkolwiek przyjaźni lub zespole. To wszystko jest takie pogmatwane. Czasem myślę, że lepiej by było, gdybym nigdy nie poznała Nathana. Kocham go i jest moim sensem życia, ale ja jestem w wielu jego sprawach przeszkodą. Oparłam delikatnie głowę o szybę i w zamyśleniu patrzyłam na przesuwające się obrazki za oknem.
-O czym myślisz? - zapytał.
-O wszystkim, ale to nieważne. - uśmiechnęłam się lekko.
-Na pewno? - ścisnął moją dłoń.
-Tak. Daleko jeszcze?
-Za 5 minut będziemy na miejscu. Jak się czujesz?
-Trochę spięta jestem, ale powinno być okej. Mam nadzieję... - dodałam ledwo słyszalnym głosem.
Nathan zaparkował w podziemnym parkingu, a potem udaliśmy się ku mojej zagładzie, bo tak odczuwałam to spotkanie.
-Okej, jesteśmy. - powiedział stojąc pod drzwiami mieszkania jego kupla.
-No to wchodzimy, tak?
-Pewnie. - pocałował mnie i nacisnął klamkę.
Mieszkanie było śliczne. Wręcz idealne. Była to mieszanka, elegancji, klasycyzmu i nowoczesności. Można

by powiedzieć, że mieszanka wybuchowa, ale wcale tak nie wyglądała. Pierwsza wyszła do nas dziewczyna o ciemnej karnacji i włosach.
-Hej, jestem Nareesha. - uśmiechnęła się i podała mi dłoń.
-Cześć, Gabrielle. - odwzajemniłam się.
-Mów na nią Gab. - wtrącił się Nath.
-Nie, jest okej. Mów jak chcesz. Mnie to nie przeszkadza. - wyjaśniłam.
-Mogę mówić Gab. Nie ma problemu. Gotowa na poznanie reszty?
-A mam inne wyjście?
-Raczej nie. Chyba, że teraz uciekniesz. - zaśmiałyśmy się.
Powolnym krokiem weszłam do salonu, gdzie na kanapie siedział Max, Tom, Jay i Siva. Ich akurat znałam, bo w końcu należą do zespołu. Na fotelu siedziała też blondynka. Za pewne dziewczyna Toma. Kelsey z tego, co mi się wydaje. Raczej tak mówił Nathan.
-Chłopaki, to moja dziewczyna, Gab. - powiedział Nath ściskając moją dłoń.
Nagle w pokoju rozległy się gwizdy, a ja stałam zupełnie zdezorientowana.
-Żartujesz sobie?! Taką laskę wyrwałeś?! - krzyknął Jay. - O przepraszam, gdzie moja kultura. Jay jestem.
Podszedł i podał i rękę. On sobie robi jaja ze mnie czy co? Ta laska to ja? O czym on mówi? Jestem w dobrym miejscu? Wśród odpowiednich osób? Na pewno?
-Hej. Tak dla jasności nie jestem laską.
-No tak, przepraszam. Fajne włosy.
-Tak, dzięki... - nie wiedziałam jak to odebrać, czy to sarkazm, czy szczerość?
-Okej. To jest Max, Siva, Tom i Kelsey, jego dziewczyna. - powiedział Nath odpowiednio wskazując osoby.
-Miło Cię poznać. Wreszcie! Szczerze to miałem dosyć ciągłego gadania naszego dzieciaka o Tobie. - cicho wspomniał Max. - Dobra, zaraz będzie mecz. Pijecie?
-Ja prowadzę, nie mogę. - powiedział mój chłopak. - A Ty Gab?
-Nie, nie mam ochoty. Dzięki. - uśmiechnęłam się do Maxa.
-To Wy chłopaki oglądajcie, a my idziemy do kuchni poplotkować. - oznajmiła Kelsey  szerokim uśmiechem ciągnąc mnie za rękę.
-Spoko! - krzyknęli wszyscy jednogłośnie.
Usiadłyśmy wszystkie przy stole i dziewczyny mi zaczęły opowiadać jak to jest być partnerką 'tego z The WANTED'. To nie jest nic fajnego. To znaczy jest, Nathan, oczywiście, ale chodzenie na randkę z nim i paparazzi już nie jest przyjemną wizją. Jeszcze te trasy, koncerty... Jutro wyjeżdża na 8 miesięcy. To jakiś żart? Muszę zapalić.
-Emmm, dziewczyny, mogę zapalić?
-Ty palisz? - Nareesha była bardzo zdziwiona.
-Popalam sobie teraz bardziej. Nathan tego nie lubi. Mogę?
-Tak, tylko jeśli nie masz nic przeciwko prosiłabym przy oknie, bo my z Sivą jesteśmy niepalący, więc... Sama rozumiesz. - uśmiechnęła się.
-Tak, pewnie. To twoje mieszkanie.
Podeszłam do okna, które otworzyłam i wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów, w której miałam schowaną zapaliczkę. Już po chwili moje płuca wypełnił tak uwielbiany przeze mnie dym. To jest to, co potrzebuję. Wypaliłam do końca i zgasiłam go o parapet wyrzucając peta przed siebie. Zamknęłam okno i nagle zakręciło mi się w głowie. Opadłam na krzesło.
-Hej? Co jest? - zapytała wyraźnie zmartwiona Kelsey.
-Jest okej. Ostatnio źle sypiam i nie czuję się najlepiej. Pewnie mnie bierze zwykłe przeziębienie. - uśmiechnęłam się lekko.
Zdecydowanie za dużo się uśmiechałam. To wyglądało sztucznie.
-Pójdę po Nathana. Powinniście jechać do domu. Odpoczniesz.
-Nie, nie ma potrzeby.
-Czego nie ma potrzeby? - zapytał Nath, który właśnie wszedł do kuchni.
-Jedźcie do domu. - oznajmiła poważnie Nar.
-Wyganiacie nas? - zaśmiał się.
-Gab po prostu musi odpocząć.
-O czym wy mówicie? Czy ja o czymś nie wiem? - był wyraźnie zdezorientowany.
-To zwykłe przeziębienie. Nie przejmujcie się. - próbowałam wszystkich uspokoić.
-Źle się czujesz?
-To tylko przeziębienie. - powtórzyłam.
-Nieważne. Skoro jest coś nie tak jedziemy do domu. - nie znam bardziej upartego człowieka. - Zaraz wrócę.
Wyszedł pewnie, aby się pożegnać z chłopakami.
-Nie potrzebnie się odzywałyście...
-Potrzebnie. Jedź do domu. Musisz odpocząć. Za kilka dni będziesz zdrowa jak ryba. Przeziębienia szybko przechodzą.
-Tak, pewnie macie rację... - zamyśliłam się.
-Okej, jedziemy. - wtrącił się Nathan.
-Dobrze, ale ja też chcę się pożegnać.
Weszłam do salonu i z każdym się pożegnałam. Byli lekko zmartwieni, ale uspokoiłam ich, że to nic poważnego.  Wyszliśmy i udaliśmy się z powrotem do samochodu.
-Chcę wracać do mojego domu. Jedźmy do ciebie tylko po moje rzeczy. - oznajmiłam.
-Ale jak to? Miałaś się przeprowadzić jutro.
-Stwierdziłam, że będzie z tym za dużo zamieszania jutro. Zróbmy to dzisiaj.
-Dobrze.
Wszystko poszło szybko i sprawnie. Już po dwóch godzinach wszystkie moje rzeczy były w moim mieszkaniu.
-To wszystko. - przytulił mnie Nathan. - To co teraz robimy?
-Nie zrozum mnie źle, ale mogę zostać sama? Chcę odpocząć. Położę się spać.
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
-Tak. Jedź do domu. Dokończ pakowanie ostatnich rzeczy.
-Przyjadę po Ciebie jutro o 10. Chcę się z Tobą pożegnać przed wyjazdem. - pocałował mnie.
-Tak, ja też chcę... Będę czekać.
-To do jutra?
-Tak. - odprowadziłam go do drzwi, gdzie dał mi buziaka w czoło.
Takie małe gesty są bardzo miłe, ale nie to teraz zajmowało moje myśli. Zamknęłam drzwi. Wróciłam do pokoju i usiadłam na kanapie. Zaczęłam liczyć w myślach. Nie, to nie to... Nie może. Nie. Po moim policzku spłynęła samotna łza. To nie to.

_______________________________________________________________________
Na dzisiaj tyle. Kolejny rozdział prawdopodobnie pojawi się niebawem. Mam nadzieję, że Was tym nie rozczarowała. Jeśli chodzi o Justina, który pojawił się w moim nagłówku pojawi się on również w opowiadaniu za 2, może 3 rozdziały. Będzie on odgrywał bardzo ważną rolę. A teraz czekam na Wasze opinie. Jakby ktoś nie wiedział, komentarze dodaje się teraz u góry.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział XI

To już 3 tygodnie odkąd jestem w Londynie, ale też 3 tygodnie odkąd nie miałam kontaktu z Nathanem. Nie wiem dokładnie, o co chodzi. Przestał dzwonić, pisać, odprowadzać mnie do domu z pracy zaraz po powrocie do naszych domów. Pewnie to moja wina. Moje zachowanie na to wpłynęło. Powinnam do niego zadzwonić albo napisać, ale może jest mu lepiej beze mnie? Tego nie wiem. W każdym razie żyję dalej, oddycham, chodzę do pracy tylko to dla mnie nie ma sensu. Znowu jestem pusta. Mój dzień wygląda mniej więcej tak, ale zaraz... Nie jestem pewna nawet, kiedy on się zaczyna. Nie śpię już z czwartą noc z rzędu. Po prostu kładę się do łóżka i płaczę przez całą noc. To może się wydawać dziwne, ale tak. Przepłakuję całe noce, bo wiem, że to moja wina. Tak, więc ok. 6 rano wstaję, idę się szykować do pracy, zamaskować to, że zamiast spać w nocy płakałam, idę do pracy, wracam do domu, siadam na parapecie i gapię się na parking przed blokiem w miejsce, gdzie zawsze on parkował i ok. 22 wracam do łóżka kontynuować moje płakanie. Nie jem już od tygodnia. Nic. Niewiele też piję. Dziwię się jak ja jeszcze funkcjonuję. Wszystkie ubrania są już na mnie za szerokie. Wyglądam jak wieszak. Bardzo szybko ze mnie 'uciekły' te kilogramy.
Nawet tego nie zauważyłam. Byłam zbyt skupiona na rozmyślaniu o Nathanie. Czy tęskni? O czym myśli?
Co robi? Gdzie i z kim jest? Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie mam nawet kontaktu ze światem. Ja po prostu tam siedzę i się gapię na to pierdolone miejsce parkingowe przez kilka godzin dziennie. Nic. Zero łez. Zero smutku. Zero emocji. Pustka. Po prostu patrzę jakbym czekała, jakbym wiedziała, że zaraz zobaczę tam jego samochód. Nie widziałam go od trzech tygodni, ale wciąż czekam. Odkąd wróciłam nie okaleczyłam się ani razu. Nie mam na to siły. Jestem wyprana ze wszystkiego. Niestety oczy mi się teraz zamykają... Jestem tak cholernie wykończona. Potrzebuję tej chwili snu. Udałam się do mojego łóżka i zasnęłam. Dosłownie od razu jak przyłożyłam głowę do poduszki już spałam.
Kilka dni później dowiedziałam się, że to nie był zwykły sen. Nie wiem dokładnie, o co chodziło, ale chyba zemdlałam. Jakimś cudem ktoś mnie znalazł. Chyba sąsiadka... Chciała pożyczyć cukier. To śmieszne. Taka przyziemna rzecz jak pożyczenie cukru uratowała mnie od... Sama nie wiem, czego, ale uratowała. Teraz leżę w szpitalu. Odmawiałam spożywania posiłków, nie chciałam z nikim rozmawiać. Po prostu leżałam w tej białej sali podpięta do kroplówki, którą podawano mi jedzenie, bo 'przecież musiałam coś jeść' i gapiłam się na te spadające kropelki. Leżałam tam z tydzień. Chyba, tydzień. Nie przywiązywałam wagi do podstawowych potrzeb życiowych, a tym bardziej dni tygodnia. To by było chore, gdybym się teraz zastanawiała, czy dzisiaj jest poniedziałek, czy sobota, kiedy nie ma przy mnie Nathana. Jedynego człowieka, którego tak szczerze i mocno pokochałam. Marcina też kochałam, ale zrozumiałam, że to nie było to samo, co do Natha. Szkoda, że za późno. Teraz codziennie do mnie przychodzi ta sąsiadka i sprawdza, czy jest okej. Zauważyłam zasadę, że jak wraca z pracy to do mnie zagląda, więc chwilę przed jej przyjściem doprowadzam się do powiedzmy 'normalnego' stanu i stawiam na stole jakieś jedzenie. Nie jem go, oczywiście. Ono po prostu stoi i pozoruje. Ona widzi, że wszystko jest 'okej' i sobie idzie. Wszystko pięknie, ładnie, ale ja sobie nie daję rady. Zrezygnowałam z pracy póki co. Przeprosiłam starszego pana i powiedziałam, że postaram się jak najszybciej wrócić. W końcu zaczęłam rzeczywiście 'żyć na nowo'. Wychodziłam na spacery, opuszczałam mój dom. Tak było i dzisiaj. Wychodząc z bloku nałożyłam kaptur na moje świeżo pofarbowane, fioletowe włosy. Wiadomo, przez ten czas farba zeszła. Chodziłam w moich naturalnych brązowych, ale stwierdziłam, że naturalne nie są dla mnie normalnością,
więc fiolet znów zagościł na moich włosach. Tak więc poszłam do parku. Siadłam na ławce z książką w ręku i zatraciłam się w niej. Nie myślałam o niczym innym tylko o losach bohaterów. Po ok. 3 godzinach, tak mi się wydaje, zaczęło kapać z nieba. A żeby nie zmoczyć książki szybko pobiegłam do domu. Mieszkam niedaleko parku, więc zdążyłam dotrzeć przed ulewą. Zdjęłam buty, a klucze rzuciłam na komodę w przedpokoju. Usiadłam po turecku na kanapie w pokoju i tak jak dawniej zaczęłam się ślepo patrzeć w jeden punkt. Wyglądałam jak zahipnotyzowana. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nagle, zupełnie bez powodu zerwałam się i zaczęłam wywalać wszystkie ciuchy z szaf w poszukiwaniu żyletki. Zupełnie
zapomniałam, gdzie miałam jakąkolwiek schowaną. Po chwili pokój wyglądał jakby właśnie był okradany czy coś w tym stylu. Na podłodze walały się wszystkie moje ciuchy. Kiedy żadnej nie znalazłam ogarnęła mnie agresja i bezsilność. Rzucałam wszystkim, co mi tylko wpadało w ręce. Poduszkami, książkami, szklankami, talerzami, dosłownie wszystkim. Po kilkunastu minutach mojego 'napadu' siadłam na środku pokoju, objęłam rękami kolana i zaczęłam płakać. Tak, po raz kolejny.W końcu spojrzałam na ścianę na przeciwko mnie. Ścianę, na której wisiały moje najlepsze zdjęcia. Spojrzałam na to wydychanego dymu i wszystko wróciło... Nasze pierwsze spotkanie, to, że Nathanowi właśnie to zdjęcie najbardziej przypadło do
gustu. Wstałam, podeszłam do niego, przesunęłam delikatnie palcami po ramce... I rzuciłam nim o podłogę najmocniej jak potrafiłam. Po nim przyszła kolej na następne moje 'dzieło' i kolejne. W ten oto sposób, w kilka minut później wszystkie moje najlepsze prace znalazły się na ziemi w potłuczonych ramkach. Kolejna fala bezsilności... Nie ma już czym zostać, na czym się wyżyć, całe mieszkanie wyglądało jak pobojowisko. Zaczęłam walić pięściami w ścianę. Nim się obejrzałam całe już krwawiły, a ściana była brudna. Mimo to nie przestawałam, a wręcz waliłam mocniej.
Nagle ktoś mnie obrócił plecami do ściany i przytrzymał moje pięści. Jezu, czy ja mam omamy? To przecież... Nathan. Nie wiem, czemu, ale dalej jak w transie próbowałam się wyrwać i machałam rękami, żeby dać upust mojej złości. W końcu mnie przycisnął do swojej piersi, a ja w nią waliłam. Czy ja się nie mogłam opamiętać?
-Ciiiii, jestem tu, spokojnie. - gładził mnie po włosach jakbym była małą dziewczynką.
-Gdzie, kurwa, byłeś?! Pytam się! Gdzie do kurwy nędzy?! - nie przestawałam w niego walić, a wręcz robiłam to coraz mocniej. Byłam na niego tak strasznie zła.
-Potem porozmawiamy. Musisz się uspokoić! - krzyknął.
Chyba się zdenerwował, bo złapał mocno moje pięści i nie pozwalał mi już nimi walić jak w jakimś opamiętaniu. Po prostu wpił swoje usta w moje. Poczułam jak ciepło rozchodzi się po moim ciele i rozluźniłam moje zaciśnięte pięści, wplątując dłonie w jego włosy. Staliśmy tam, całując się jak w centrum jakiegoś tornada. Wokół nas było wszystko porozwalane, potłuczone, połamane, a my się po prostu
całowaliśmy... Przycisnął mnie do ściany i podniósł tak, abym mogła opleść go nogami. Wciąż nie przestawał, powodując, że teraz po całym ciele przechodziły mnie dreszcze.
-Boże, jaka Ty jesteś lekka... - przerwał i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
-Błagam, nie teraz. Chcę Cię mieć całego dla siebie. Nie było Cię. Błagam, nie pytaj, nic nie mów. Po prostu kontynuuj. - było mi tak smutno, chciałam go teraz mieć przy sobie po prostu.
Kontynuowaliśmy nasze wcześniejsze zajęcie. Dosłownie chłonęliśmy każdą sekundę naszej bliskości. Tak bardzo nam jej brakowało, chcieliśmy to nadrobić. Takie przynajmniej miałam wrażenie... Miałam wrażenie, że to wszystko trwa wieczność. Było mi tak dobrze przy nim. W końcu postawił mnie na podłodze, objął twarz rękoma i złożył jeden, delikatny pocałunek.
-Dobra, chyba musimy to posprzątać. - zaśmiał się.
A ja tylko skryłam twarz w dłoniach.
-Heeej, co jest? - zapytał, ujmując mój podbródek, zmuszając do spojrzenia w jego cudowne, niebiesko-zielone oczy.
-Po prostu tak mi wstyd... Widziałeś mnie w takim stanie i w ogóle...
-Widziałem Ciebie w wielu stanach i wierz mi, ten nie był dla mnie jakimś wielkim szokiem. - zaśmiał się i objął mnie, opierając swój podbródek o moją głowę. - Wiesz, że Cię kocham...
-To czemu Cię nie było? - musiałam to wiedzieć. Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy.
-Musiałem załatwić sporo rzeczy... - odwrócił wzrok, kłamie.
-Kłamiesz. Widzę. Nie patrzysz na mnie. - starałam się zachować zimną krew.
-Po prostu mamy teraz pewien problem w zespole...
-Jaki?
-Zróbmy tak: ogarnijmy trochę ten bałagan, połóżmy się spać i porozmawiamy o tym jutro, dobrze?
-Dobrze, niech będzie...
Zabraliśmy się za sprzątanie. Ohhh, zajmie to nam dużo czasu, ale z nim może to trwać nawet wieczność. Ja zajęłam się układaniem książek na początek, a Nathan szukał teczki. Powiedział, że te zdjęcia nie mogą się zmarnować i jutro kupi na nie nowe ramki, a tym razem przechowamy je w teczkach. Jest strasznie kochany. Kiedy odkładałam ostatnią książkę na półkę, podszedł do mnie, szybko mnie pocałował i zajął się sprzątaniem jak gdyby nigdy nic. Poczułam się jak w raju. W raju przez, które kilka godzin temu przeszło tornado. W raju, które jeszcze jeszcze niedawno było martwe. W raju, które teraz żyje. Dlaczego go nie było? O co chodzi? Robi się coraz przejrzyściej. Zostały potłuczone rzeczy i ubrania.
-Ja pójdę po szufelkę, a Ty poukładaj ubrania, okej? - zapytał.
-Tak, pewnie. Nathan? -spojrzałam na niego.
-Słucham?
-Dziękuję.
-Nie ma za co. - uśmiechnął się i poszedł do kuchni.
Byłam już wykończona. A zostały mi do poukładania dwie szafki. Za dużo emocji. Za dużo wydarzyło się dzisiaj. Resztą sił poukładałam to co zostało. Nathan wszystko zamiótł i wyrzucił. Było czysto. Zero śladów po tym, co działo się wcześniej. Nikt nie będzie o tym wiedział. Tylko ja i Nath.
-Pójdę pod prysznic. - oznajmiłam.
-Okej. Gab? - spojrzał na mnie.
-Tak?
-Czyli mam dzisiaj u Ciebie zostać na noc? Wiesz, chcę się upewnić, czy wszystko dobrze zrozumiałem i w ogóle. - zaśmiał się.
-Tak, chcę, żebyś został. - uśmiechnęłam się i skierowałam się do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic, założyłam jakiś stary T-shirt, który znalazłam i wcisnęłam się w czarne szorty. Wyszłam i zobaczyłam, że Nathan zasnął, więc delikatnie położyłam się obok niego tak, aby go nie obudzić. Poczułam, że mnie obejmuj, a potem złożył słodkiego buziaka na moim czole.
-Myślałam, że śpisz. - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Po prostu leżałem i rozmyślałem. - był smutny.
-Co się dzieje? Chcę wiedzieć. - podniosłam się do pozycji siedzącej.
-To nie takie proste... Raczej kurewsko trudne.
-Nathan, powiedz mi. Muszę wiedzieć. Widzę, że coś jest nie tak.
-Wyjeżdżamy do Los Angeles. - powiedział to tak szybko jak umiał, a ja w myślach non stop to odtwarzałam 'Los Angeles'.
-Co? Jak to? Kiedy? - w moich oczach zaczęły wzbierać łzy.
-Za tydzień... Nie odzywałem się, bo próbowałem załatwić, żebyś z nami pojechała. - zaczął się tłumaczyć. - Błagałem ich, żeby mi pozwolili. Tłumaczyłem, że nie umiem bez Ciebie żyć, że nie wytrzymam tak długo, ale ich jedyną odpowiedzią: 'Nie możesz się afiszować ze swoim związkiem. To może źle wpłynąć na karierę zespołu'.
-Ale co ja mam wspólnego z zespołem?!
-Chodzi o to, że jestem najmłodszy i wiele dziewczyn przychodzi na koncerty, kupuję różne rzeczy i w ogóle, ze względu na mnie. Tak twierdzi menager.
-Czyli to koniec? - obojgu nam lśniły łzy w oczach.
-Nie mogę Cię zabrać, ale mamy telefony, internet... Będę co jakiś czas przylatywał do Londynu. Nie chcę tego kończyć. Nie w ten sposób... Ale jeśli chcesz, to powiedz słowo, a ja zrezygnuję z kariery.
Chciał to zrobić dla mnie? To się dopiero zaczęło, a już chce kończyć? Nie mogę u na to pozwolić.
-Nie, leć. Będę za Tobą bardzo tęsknić i będzie mi Ciebie brakować, ale widocznie tak musi być.
-Jesteś pewna?
-Tak... Kocham Cię. - popłynęły mi łzy.
-A ja Ciebie.
-Ile Cię nie będzie? - musiałam to wiedzieć.
-Przewidywane jest 8 miesięcy.
Nie wytrzymałam. 8 miesięcy bez niego. Zaczęłam płakać jak małe dziecko. Wtuliłam się w niego. Teraz chciałam zachować ten moment na zawsze. Schować go do pudełka. Zrobić cokolwiek byleby został.


________________________________________________________________________
NIE WIEM, CO MI ODBIŁO. Taki psychopatyczny rozdział mi się napisał :D Co Wy na taki obrót spraw? Spodziewaliście się? Zauważyłam, że przy poprzednim rozdziale były 3 komentarze, z czego 1 to nominacja, więc tak jakby 2. Nie spodobało mi się to. Żebym napisała następy rozdział przy tym niestety musi być co najmniej 5 komentarzy. Nigdy nie chciałam się do tego zniżać, ale pisać dla samej siebie nie mam ochoty. Widzę, że zainteresowanie jest coraz mniejsze, więc może po prostu napiszcie mi, że nie macie zamiaru czytać i po problemie :) Powstała też zakładka 'informowani', ale chyba nie muszę tłumaczyć o co w niej chodzi ;) Wkrótce założę również zakładkę 'Rozdziały'. Ogólnie postaram się dopracować ten blog ;)