poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział XV

Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Była 10 rano. Podniosłam się po pozycji siedzącej, ale poczułam jak coś mi rozsadza głowię, więc musiałam się ponownie położyć. Co ja wczoraj robiłam? Poszłam do Johna i...? A no tak, nie było go. Był Justin. Cholera, piłam z nim. Co ja mu nagadałam? Kurwa.
-Cześć, jak się czujesz? - wszedł Jus do pokoju z kubkiem herbaty w dłoni.
-Emmm, tak sobie. Co tu robisz? - byłam zdezorientowana.
-Stwierdziłem, że zostanę, bo mogłoby ci się coś stać albo coś w tym stylu. - wyjaśnił.
-Czy ja ci coś wczoraj nagadałam, czy coś?
-Tylko tyle, że chcesz usunąć ciążę na co ci nie pozwolę.
-Kurwa jebana mać. Nie jestem w żadnej ciąży. Pomyliłam się. - próbowałam to odkręcić.
-Za późno, już wszystko wiem, ale jeśli się tego wypierasz to mogę pójść po test ciążowy i to sprawdzimy.
-Popierdoliło cię?! To moja sprawa! Nie będziesz szedł po żaden test ciążowy!
-Więc jesteś w ciąży.
-Kurwa, chwilowo tak... - uległam.
-Przez 9 miesięcy się jest w ciąży, wiesz?
-No co ty nie powiesz. - odpowiedziałam sarkastycznie.
-To chyba jedyna przydatna rzecz, jakiej się nauczyłem na biologii. - zaśmiał się.
Poszłam w jego ślad i już po chwili oboje się śmialiśmy. Wstałam do pozycji siedzącej i sięgnęłam po przygotowaną wcześniej dla mnie herbatę.
-Powiesz Nathanowi? - zaczął drażliwy temat.
-Nie mogę. Miałam ją usunąć i to muszę zrobić, jeśli chcę z nim dalej być.
-Nie, myślę, że tak to nie działa. Jeśli się dowie, że usunęłaś i cię przez to znienawidzi?
-Nie dowie się, a jeśli się dowie to mi podziękuje. Chronię jego karierę.
-Ale nie chronisz jego. Na pewno cię kocha.
-Raczej tak, ale nie mogę mu tego zrobić. Jego kariera nabiera rozpędu.
-Przestań myśleć tylko o karierze. Pomyśl o nim!
Zamyśliłam się. Nathan chciał mieć ze mną dzieci, ale nie teraz. Nie teraz.
-Mam pomysł. - Justin na coś wpadł.
-Tak?
-Nie mów mu nic na razie, pójdziesz do lekarza i się upewnisz, czy to na pewno prawda. Wiesz, testy czasem kłamią.
-Chyba tu masz rację. Może to zwykła pomyłka.
-Pójdziesz?
-Tak. Tylko nie znam dobrych ginekologów... Boże, to żałosne, że rozmawiam o tym z tobą. Znam cię nie całą dobę.
-To nic. Myślę, że razem możemy sobie świetnie z tym poradzić - uśmiechnął się.
-Nie wiem, czemu, ale ufam ci.
-To dobrze. Wiesz, co? Najlepiej poszukajmy tego ginekologa w internecie.
-To może ty idź do wujka, a ja się tym zajmę, okej? - zaproponowałam. - Wiesz, to krępujące szukać takiej rzeczy przy facecie.
-Ale na pewno poszukasz? - Jus się upewnił.
-Tak, na pewno. Może to w końcu błąd testu i wcale nie jestem w ciąży. - w duszy błagałam Boga, żeby tak właśnie było.
-Dobra, wierzę Ci. Daj komórkę, zapiszę ci mój numer. - podałam mu telefon, a on wstukał kolejność cyfr. -Zadzwoń do mnie jak będziesz wiedziała na pewno. Cokolwiek by to było.
-Dziękuję - wstałam i go przytuliłam.
Niby znamy się krótko, ale czuję jakby to było już kilka lat. Pojawił się w takim momencie... Zupełnie jakby to był jakiś anioł stróż. To jakieś przeznaczenie czy co? Na pewno nie. Ja w przeznaczenie nie wierzę. Dziwna sytuacja. Wyjechał Nathan i pojawił się Justin... A właśnie! Nathan! Ciekawe, co u niego. Wzięłam telefon i sprawdziłam skrzynkę odebranych wiadomości:  1 nieodebrana wiadomość od: Nathan. 


'Nie mogę zadzwonić, siedzę na jakimś nudnym wywiadzie. Napisz mi, 
co chciałaś mi powiedzieć wtedy na lotnisku. Kocham Cię' 

Weszłam w odpowiedź i szybko wstukałam

'To nic takiego. Nie martw się. Też Cię kocham.'

Odłożyłam telefon na komodę i włączyłam laptopa. Musiałam znaleźć jakiegoś dobrego i taniego ginekologa. A niestety dobry i tani w parze nie chodzili, więc pośredni byłby idealny. Otworzyłam wyszukiwarkę i zaczęłam poszukiwania. Po 15 minutach znalazłam odpowiedniego. Wstałam po telefon, wstukałam numer, 3 głębokie wdechy i dzwonię. Po kilku sygnałach odebrała recepcjonistka. 
-Chciałam się umówić na wizytę u doktora Duncana. Tak, możliwie jak najszybciej. Zwolniony jest termin? Dzisiaj? Tak, mogłabym. O 4:30? Dobrze. Będę. Na pewno. Dziękuję. Do widzenia. 
Rozłączyłam się i odłożyłam komórkę w miejsce, w którym leżała, ale coś mnie jeszcze tknęło, żeby wykonać jeszcze jeden telefon. 
-Boję się. Umówiłam się na wizytę. Na dzisiaj. A co jeśli jestem w ciąży? To nie może być prawda...Pójdziesz ze mną? Proszę. Nie dam rady sama. Dziękuję. Mam wizytę o 4:30 w gabinecie przy Black Street 20A. Do zobaczenia. 
Dlaczego do niego zadzwoniłam? Zachowywałam się dziwnie. Za bardzo mu ufałam. Udałam się do łazienki, aby wziąć prysznic i generalnie przygotować się na wizytę. Po 15 minutach wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik, aby znaleźć jakieś ubrania. Długo się zastanawiałam nad wyborem butów. Trampki czy może szpilki? Z reguły ubieram trampki, ale coś mnie naszło na obcasy. Naszykowałam strój na łóżku i udałam się do łazienki w celu zrobienia makijażu i ułożenia włosów. Wysuszyłam je i delikatnie wyprostowałam.
Wyglądały całkiem nieźle. Teraz korektor, puder, tusz i inne drobiazgi. Wyglądam całkiem dobrze. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero 14. Miałam jeszcze 2 i pół godziny. Co ja będę robiła przez ten czas? Cóż, zacznę od ubrania się. Oczywiście po 5 minutach byłam już gotowa. 2 godziny 25 minut. Co dalej? Włączyłam telewizor i tak zleciało mi półtorej godziny. Kawałek do przychodni miałam, a wolałabym być wcześniej, więc wolałam tam być wcześniej. Założyłam buty, włożyłam telefon, klucze i portfel do mojej starej torby i ruszyłam. Po pół godzinie byłam na miejscu. Trochę za wcześnie, ale to nic. Weszłam na korytarz i zobaczyłam Justina czekającego na mnie. Siedział zamyślony na plastikowym krześle. Podeszłam do niego.
-Hej. - uśmiechnęłam się lekko.
-Cześć. - wstał się do mnie przytulił - Ślicznie wyglądasz.
-Dzięki. Wiesz, raczej tak zwyczajnie. Długo czekasz?
-Nie, przyszedłem około 10 minut temu. Boisz się?
-Bardzo, ale wejdę, dowiem się, że to pomyłka i będę szczęśliwa.
-Czegokolwiek się nie dowiesz będziesz szczęśliwa. Zobaczysz.
-Nie, nie chcę dziecka.
Usiadłam obok. W mojej głowie powstawały różne scenariusze. Jestem w ciąży. Nie jestem w ciąży.
-Pani Gabrielle! Doktor Duncan zaprasza. - zawołała mnie miło wyglądająca recepcjonistka.
Justin i ja wstaliśmy jednocześnie.
-Ty tu zaczekaj, a ja pójdę sama, okej? - zapytałam Jusa.
-Nie ma sprawy. Pamiętaj, czegokolwiek się dowiesz, będzie dobrą wiadomością. - przytulił mnie.
-Zobaczymy. - wzięłam głęboki wdech.
Niepewnym krokiem ruszyłam do gabinetu. Drżącą ręką nacisnęłam klamkę i już po chwili znalazłam się w miejscu, w którym zaraz zapadnie mój wyrok. Albo zostanie postawiony krzyżyk nade mną, albo dostanę drugą szansę.
-Dzień dobry. Proszę, zapraszam panią. - lekarz wskazał na krzesło znajdujące się po drugiej stronie jego biurka. - Co panią do mnie sprowadza?
-Kilka dni temu zrobiłam test ciążowy... - zaczęłam. - Który wykazał, że jestem w ciąży. Chciałabym się upewnić, czy nie wystąpiła żadna pomyłka.
-Rozumiem. W takim razie zapraszam panią na badanie.
Wykonywałam po kolei wszystkie polecenia lekarza i po chwili leżałam na leżance obok USG. Ono nic nie wykaże, bo tam nic nie ma.
-Wydaje się pani być spięta. Spokojnie. Ma pani 18 lat, tak? - Pan Duncan zaczął rozmowę.
-Tak. - odpowiedziałam niepewnie.
-Wbrew pozorom młode matki są teraz coraz lepszymi matkami, więc niech się pani nie martwi. - uśmiechnął się. - O, widzi pani? O tutaj.
Wskazał palcem na monitor.
-Gratuluję, przyszłej mamie. Mamy zdrowo rozwijający się zarodek. Jest to prawdopodobnie dopiero 4 tydzień, więc wkrótce się spotkamy na kolejnej wizycie. Cóż, na chwilę obecną to tyle.Zapraszam panią do mojego biurka. Wypiszę recepty i umówimy się na kolejną wizytę.
-Dobrze. - wymusiłam uśmiech i powstrzymałam łzy.
Siedziałam przy biurku, słuchając o tym, że teraz nie mogę palić, pić i oczywiście brać narkotyków. Wysłuchiwałam chyba przez 10 minut rad jak powinna zachowywać się przyszła matka i innych bzdur. Następnie dostałam receptę z szeregiem leków, które mają zapewnić zdrowie mnie i dziecku. Miałam ochotę stamtąd wyjść.
-To zapraszam teraz za 2 miesiące. Miejmy nadzieję, że zarodek dalej się będzie rozwijał. Niech pani dba o siebie. - wstał i podał mi rękę, którą uścisnęłam.
-Dziękuję, do widzenia. - wyszłam z gabinetu.
Justin nerwowo przechadzał się pod drzwiami. Kiedy go tylko zobaczyłam od razu do niego podeszłam.
-I? - zapytał.
A ja się tylko w niego wtuliłam i zaczęłam płakać. To chyba była najbardziej jednoznaczna odpowiedź.
-Nie martw się. Damy radę. - pogłaskał mnie po głowie. - Chodźmy stąd.
Ze zwieszoną głową wyszłam z budynku. Zatrzymałam się tuż przy wyjściu.
-Muszę to usunąć. - oznajmiłam śmiertelnie poważnym głosem.
-Nie możesz. Musisz zadzwonić do Nathana i mu to powiedzieć. Jeśli razem tak zdecydujecie to ja nie mam na to wpływu.
-W sumie... Może go nie będzie chciał tak samo jak ja?
-Zadzwonisz?
-Tak.
-To zostawię cię samą. Dasz radę. - uściskał mnie i poszedł do domu swojego wuja.
Udałam się w kierunku domu. Niedaleko jest mały park, więc zdecydowałam tam usiąść i zadzwonić do Natha. Dotarłam tam po 15 minutach. Znalazłam dogodną ławeczkę i usiadłam. Wyjęłam z torby telefon, wystukałam numer do mojego chłopaka. Niestety nie on odebrał.... Co teraz?
_______________________________________________________________________________
Sporo ostatnio piszę ;o Ale póki co na najbliższy czas wystarczy ;) Wiem już, że całkiem sporo osób czyta moje opowiadanie, ale nie komentuje, co szczerze mnie nie pociesza. Liczę na Wasze opinie, abym mogła coś poprawić, polepszyć, ale jeśli ich od Was nie dostaję to jak mam to robić? Tak, więc liczę na Wasze opinie. Nie muszą być długie, ale proszę piszcie mi, co sądzicie o rozdziale, przebiegu wydarzeń, moim sposobie pisania. To ma się podobać WAM! Nie mi! Mam nadzieję, że to w jakiś sposób poskutkuje. Oby...

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XIV

Najlepiej się tego bachora pozbądź, bo tylko zniszczycie Nathowi życie. Słowa Toma wciąż krążyły po mojej głowie. Ja wiedziałam, że to co w sobie noszę zniszczy karierę Nathana, ale mimo wszystko to jest człowiek. Zarodek człowieka właściwie. Z jednej strony chciałabym go urodzić, a z drugiej? To zniszczy karierę Nathana, a ja nie jestem materiałem na matkę. Ani dobrym, ani złym. Nie jestem żadnym materiałem. Jezu jak ja mogłam do tego dopuścić? Nienawidzę siebie. Muszę znaleźć pieniądze na zabieg. Nie wiem skąd. Zaczęłam się zastanawiać. Taki zabieg tani nie jest. Jedyną moją szansą jest pożyczka od Johna. Tak! Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam! Pozbędę się tego kłopotu raz na zawsze. Zero zmartwień. 
-To moja jedyna szansa. Pożyczka. Jeśli on mi nie pożyczy to nie wiem, co zrobię... Czemu to musiało się przytrafić akurat mi?! - gadałam sama do siebie, źle ze mną. 
Wstałam z kanapy i poszłam uczesać się i umalować. Jeśli mam zamiar iść do Johna to cóż, muszę jakoś wyglądać. Jeśli będę wyglądała jakbym wyszła ze śmietnika to na pewno mi ani funta nie pożyczy. Tusz, puder, korektor i inne badziewia poszły w ruch. Cóż, mimo, że tego nie lubię to trzeba.Włosy rozpuściłam. Dzisiaj miałam je lekko pofalowane, więc wyglądały całkiem nieźle. Ostatnie spojrzenie w lustro. Wyglądałam zupełnie naturalnie. Narzuciłam ciepły sweter i można iść. Dobrze, że John nie mieszkał daleko. Kilkanaście minut i byłam na miejscu. Przeskakiwałam nerwowo z nogi na nogę bojąc się zapukać. Ostatnie poprawki włosów, kilka wdechów i... Naciśnięcie dzwonka. Po niecałej minucie ktoś mi otworzył. Zaraz, to nie John. 
-Ehmmmm, szukam Johna. - byłam lekko zdziwiona. 
-Jestem jego siostrzeńcem. Justin, miło mi. - podał mi rękę, ale i tak nie mogłam za bardzo uwierzyć, że stoi przede mną pół nagi facet. 
Człowieku, ubierz się! Załóż koszulkę! Cokolwiek! A ty się nie gap na jego ciało. Twój chłopak dopiero wyjechał, a Ty jesteś w ciąży i się patrzysz na ciało jakiegoś obcego chłopaka? Boże, co za wstyd. Gadałam do siebie w myślach. 
-Ymmmm, Gabrielle. Mnie również. - po chwili wróciłam do normalności.  - Jest John? 
-Nie, wyszedł na spacer. Chciał się przewietrzyć. 
-Puściłeś go samego? 
-Tak, prosił mnie o to, ale czekaj, czego chciałaś od mojego wujka? Ty jesteś tą Gabrielle, co się nim zajmuje? 
-Tak, to ja. - ta rozmowa zaczynała mnie lekko denerwować, biorąc pod uwagę jego ciekawskość oraz ubiór, a raczej jego brak. - Przepraszam, ale moglibyśmy wejść do środka? 
-A tak. Przepraszam. Wchodź. 
Wyminęłam go i ruszyłam przodem do salonu. Drogę oczywiście znałam. Justin podążał za mną. Czułam na sobie jego wzrok. 
-Poczekasz chwilę? Pójdę założyć koszulkę. Chyba, że wolisz, żebym został bez niej. - uśmiechnął się zawadiacko. 
-Nie licz na to. Ubierz się. Twoje ciało mnie w żadnym stopniu nie interesuje. Przyszłam tu do Johna. - starałam się udawać śmiertelnie poważną, chociaż moje myśli krzyczały: 'Nie zakładaj tej pieprzonej koszulki.' 
-Okej, to wracam za minutę. - puścił mi oczko. 
Co on sobie myślał? Że polecę na jego tanie sztuczki i za 10 minut wylądujemy już w łóżku? Takich przygód mi już starczy na dosyć długi czas. Owszem, nie wyglądał źle, ale ja mam chłopaka. Kochałam go. Przystojnych facetów na tej planecie jest mnóstwo. Boże, o czym ja w ogóle myślę? 
-Dobra, jestem. - moje rozmyślania przerwał, już ubrany, Justin. - Przyszłaś do mojego wujka w jakimś konkretnym celu czy tak po prostu pogadać? 
-To delikatna sprawa. 
-Dobra, dawaj. Potrafię być delikatny. 
-Tak, już Ci wierzę. - byłam zdecydowanie nieufna w stosunku do niego. 
-Wiesz, co ja się chyba napiję. - wstał z fotela w kierunku barku, po czym wyciągnął butelkę
drogiej whisky. - Napijesz się? Ty masz już skończone 18 lat, nie? 
-Zabawne. - odpowiedziałam sarkastycznie. - Polej. 
Co miałam do stracenia? Nic. A pić jak wiadomo uwielbiam. 
-Proszę. - podał mi szklankę, której zawartość zniknęła w tak szybkim tempie jak się pojawiła. 
-Wow, widzę, że umiesz pić. - uśmiechnął się. 
-O wiele lepiej od Ciebie. - puściłam mu oczko. 
-To wyzwanie? 
-Nie, raczej nie. I tak bym wygrała. 
Tak przekomarzając się wypiliśmy dość sporą ilość. Szczerze? Nie jestem w stanie już ocenić, ile to było. Straciłam rachubę. Piłam kolejkę po kolejce. A Justin z każdą się wydawał coraz fajniejszy, zabawniejszy. Spojrzałam na zegarek póki jeszcze kojarzyłam fakty. Spędziłam tam półtorej godziny. Nie byłam już trzeźwa. Musiałam iść do domu. Zapytam o tą pożyczkę innym razem, bo teraz mogłabym się wygadać na co mi są potrzebne pieniądze. 
-To ja się będę zbierać. - wstałam lekko chwiejnym krokiem. 
-Miałaś jakąś sprawę przecież do wujka. 
-Tak, ale myślisz, że teraz jestem w stanie to załatwić? - zaśmiałam się. 
-No raczej nie. - razem się śmialiśmy. - To poczekaj, odprowadzę cię, tylko napiszę wujkowi kartkę i zarzucę bluzę. 
-Dobra. - wyraźnie już odpływałam. 
-Chodźmy. Prowadź którędy. Trafisz? 
-Tak, trafię. Strasznie upierdliwy jesteś, wiesz? 
-Ja? Wiem. Podobno też sztywny. 
-Ale za to jaki seksowny. - zaśmiałam się. 
-Widać, że sporo wypiłaś. Daleko jeszcze? - zmienił temat. 
-Nie, za rogiem jest mój blok. Chyba. - znowu zaczęłam się śmiać. 
-Dobra, chodź. 
Niecałe 5 minut później staliśmy pod drzwiami mojego mieszkania, a ja próbowałam trafić kluczem w dziurkę, co po wypiciu tak dużej ilości alkoholu nie było zbyt łatwe. Kiedy po raz kolejny nie trafiłam, rozpłakałam się i siadłam na podłodze. 
-Pierdolony bachor! Wszystko kurwa przez niego! - zaczęłam krzyczeć. 
-O co ci chodzi? - Justin był lekko zdziwiony moim zachowaniem. - Poczekaj, ja otworzę drzwi i pogadamy, okej? 
-Tu nie ma o czym kurwa gadać! Tego gówna się trzeba pozbyć! 
Justin otworzył drzwi i pomógł mi wejść do pokoju. Zdjął mi buty i posadził na kanapie, a sam usiadł na krześle obok. 
-To o co chodzi? 
-Wiesz, to całkiem zabawne. 
-Tak? Na klatce wyglądałaś na rozbawioną, ale mów to może razem się pośmiejemy. - zachęcił mnie. 
-Wiesz, co? Bo ja jestem w ciąży. - zaczęłam się śmiać. - Ale to nic. Pozbędę się tego małego potwora. 
-O czym ty mówisz? - Jus był skupiony na tym, co mówię. 
-No, że usunę ciążę. Pod wpływem alkoholu trudniej się kojarzy fakty? - wciąż się śmiałam. 
-Zacznijmy od tego, że piłaś, będąc w ciąży. Co ci odpierdoliło? 
-A ty co się denerwujesz? Sam zaproponowałeś. 
-Bo kurwa nie wiedziałem! - wstał gwałtownie z krzesła. - Skąd kurwa miałem wiedzieć?! 
-Nie wiem, ale jak proponują alkohol nigdy nie odmawiam. - uśmiechnęłam się. 
-Okej, stało się, nie odstanie się. Czemu chcesz usunąć to dziecko? 
-Poprawka, tego potwora. - poprawiłam go. - Nie mam warunków, nie chcę tego bachora to się go pozbędę. Proste. 
-A kto jest ojcem? 
-Nie uwierzysz. To wszystko jest tak popierdolone, że aż śmieszne. - znowu zaczęłam się śmiać. - Nathan Sykes. Ten, który wczoraj wyleciał na 8 miesięcy do Los Angeles. 
-Ale ten z The WANTED? 
-Wow, dobrze kojarzysz! Stawiam Ci kolejkę! Tylko nie mam nic w domu. - zastanowiłam się. 
-Wystarczy alkoholu! - krzyknął. 
-Uspokój się. Głowa mnie boli. 
-Było tyle nie pić! A teraz mnie posłuchaj uważnie. Nie usuniesz tego dziecka. To jest człowiek taki sam jak ja czy ty. 
-Zabawny jesteś. Jak ja sobie mam z nim poradzić sama? 
-Pomogę ci. 
-Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Nawet mnie nie znasz. - wciąż nie czułam się zbyt trzeźwa umysłem, ale chwilami gadałam logicznie. 
-To cię kurwa poznam! Nie pozwolę ci usunąć tej ciąży. -podszedł do mnie i mnie przytulił. 
-Tak, bo ty się będziesz z tym kurwa męczył. Kazano mi usunąć tego bachora i to zamierzam zrobić, ale potrzebne mi pieniądze na zabieg. Sama ich wystarczająco nie mam. 
-Ten twój chłoptaś kazał ci usunąć dziecko?! Zabiję skurwiela. 
-Nie on. - język mi się już plątał, a sama robiłam się senna. - Wiesz, co? Spać mi się chce. 
-Dobra, idź spać. Zostanę tutaj. 
-Nie musisz się o mnie martwić. Nie pójdę i nie usunę tego i tak nie mam teraz pieniędzy. - powiedziałam rozżalona. 
-I nie będziesz mieć. Zadbam o to. 
-Wielkie dzięki. Co cię to w ogóle obchodzi? To moja sprawa. 
-A pomyślałaś, co powie na to Nathan? 
-Przecież się nie dowie, to co ma powiedzieć? 
-A jeśli się dowie? Co wtedy? 
-Podziękuje mi za ochronę swojej kariery. - powiedziałam pewna siebie.  
-Tak? Moja dziewczyna... - zaczął. - Była dziewczyna. Też usunęła ciążę. Półtora roku temu. Miałem dostać stypendium w dobrej uczelni z najlepszą drużyną koszykarską w całej Kanadzie. I co? Kiedy się dowiedziałem nie przyszedłem na mecz, zawaliłem. Jak miałem grać wiedząc, że miałem mieć dziecko, a moja dziewczyna sama wiedziała, co jest lepsze dla mnie? Miałbym teraz prawie rocznego synka lub córkę...Kochałem ją, ale nie umiałem jej tego wybaczyć. Zabiła kogoś, kto nas łączył. 
-Ale to zupełnie, co innego. 
-Nie, to jest to samo. A z resztą. Idź spać. Pogadamy rano. 
-Nie trzeba. Dzięki. Zrobię to, co uważam za słuszne mimo wszystko. - odwróciłam się do niego plecami i zasnęłam w minutę. 
______________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle, wow, napisałam drugi rozdział ;o Szczerze? Byłam w lekkim szoku, że tamten był taki smutny i wgl, a w tym takie akcje :D Pisząc miałam straszne problemy z gramatyką i słownictwem (nie wiem, co mi było), więc z góry przepraszam ;) Chciałabym, żebyście zostawili mi jakiś komentarz mimo wszystko, bo one mnie właśnie mobilizują... Na dzisiaj to tyle. Do następnego ;) 

Rozdział XIII

Całą noc nie mogłam zasnąć. Liczyłam, kojarzyłam, zastanawiałam się i wypychałam tę myśl z mojej głowy jak tylko potrafiłam. Nie wychodziło mi to. Zamiast myśleć mniej, myślałam 2 razy więcej. Jedynym sposobem by pozbyć się tych myśli było sprawdzić moje obawy. Może wcale to nie była prawda. Każdy może się gorzej czuć i w ogóle, a w ciąży wcale nie jest. Tak. To trzeba sprawdzić. Poszłam do łazienki się szybko umyć, związać włosy w wysokiego kucyka i narzucić pierwsze lepsze ciuchy. O makijażu nawet nie pomyślałam.Cały mój świat się wali teraz. Wybiegłam w pośpiechu zamykając drzwi i wciskając portfel do kieszeni bluzy, próbując jak najszybciej dotrzeć do najbliższej apteki. Nie zajęło mi to dużo czasu na szczęście. Weszłam ledwo oddychając. Starałam się uspokoić oddech zanim podeszłam do farmaceutki.
-Słucham. Co podać? - zapytała uprzejmie, miła starsza pani.
-Ja... - nie mogłam z siebie wydusić słowa. - Poproszę...
-Tak?
-Test ciążowy.
-Proszę bardzo. - z uśmiechem podała mi nieduże pudełeczko.
-Ile płacę?
-5 funtów.
Rzuciłam żądaną kwotę i wyszłam. Muszę teraz dotrzeć do domu. Nie jestem przecież w ciąży. Muszę się tylko uspokoić. Po 10 minutach siedziałam już w domu nerwowo czytając instrukcję.
-Dwie kreski. Jeśli są dwie kreski jestem w ciąży, ale nie jestem, więc powinna być jedna.
Udałam się do łazienki w celu wykonania testu, który oczywiście nic nie wykaże. Jestem tego pewna. Po kilku chwilach wyszłam z łazienki trzymając test w dłoniach. Usiadłam na kanapie po turecku i z zamkniętymi oczami modliłam się o tą jebaną jedną kreskę. Niech chociaż raz będzie tak jak ja chcę. Proszę. Błagam. Delikatnie otworzyłam oczy i spojrzałam na przedmiot w moich rękach. Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Dwie kreski. To nie może się dziać na prawdę. To nie jest prawda. To nie jest żadna jebana, kurewska prawda. Płakałam coraz bardziej. To było jakby mój najgorszy koszmar stał się moim życiem. Znowu. Ja nie mogę mieć dziecka. Nie mogę. Odłożyłam test na bok trzęsącą ręką, wstałam i zaczęłam przeszukiwać szuflady w celu znalezienia jakiegoś ostrego przedmiotu. To był mój odruch. Zrobiłam to automatycznie. Znalazłam moje żyletki. Moje stare żyletki, których starałam się nie używać odkąd znam Nathana. Ale teraz? Teraz muszę. Nie winię go za to, co się stało. To była też moja wina. A raczej przede wszystkim. Zgodziłam się. Dałam się ponieść chwili. Rozmyślając o tym wszystkim robiłam kolejne krwawe kreski na moich rękach. Wyraźnie zaznaczone po dwie. Dwie blisko siebie i kawałek za nimi kolejne dwie tak blisko siebie jak na teście ciążowym, który przed chwilą zniszczył mi życie. Dałam się ponieść jakiejś chwili. A teraz ta chwila mnie to kosztuje. Muszę się tego pozbyć, ale nie mam pieniędzy na zabieg. Co ja mam z tym zrobić? To rośnie we mnie. Teraz jest małe i łatwo się tego pozbyć, ale niedługo już nie będzie tak łatwo. Zawszę mogłabym zadbać o to, żeby poronić. Muszę się po prostu tego pozbyć. Nie obchodzi mnie nic poza pobyciem się tego potwora, który zniszczył mi życie. Dotknęłam delikatnie dłonią, po której spływała krew, mojego wciąż płaskiego brzucha. W środku jest malutki zarodek na razie. Tylko tyle, że to jest coś, co bym miała po Nathanie... Tyle, że nie
miałabym jak go wychować. Jestem za młoda, nie umiem się dziećmi zajmować, nie mam warunków ani pieniędzy. Zaraz. Nathan. Która godzina? Spojrzałam na zegarek. Równa 10. Nath zaraz będzie. Wzięłam szybko test i wrzuciłam go jak najgłębiej do szafki. Nie może tego zobaczyć. Nie teraz. Nie dzisiaj. Nie dowie się o tej ciąży... Moje ręce wyglądały okropnie. Pobiegłam do kuchni, gdzie próbowałam jak najszybciej znaleźć bandaż. Zawsze miałam na wszelki wypadek. Znalazłam! 10:05. Spóźnia się. To dobrze. Szybko owinęłam ręce jak najlepiej umiałam i usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Chwila!
Założyłam jeszcze grubą bluzę na wypadek, gdyby bandaże przesiąkły krwią i poszłam otworzyć. Nałożyłam na twarz sztuczny uśmiech, a potem nacisnęłam na klamkę.
-Czemu nie otwierałaś? Boże, co się stało?! - był wyraźnie wystraszony, bluza mi już przesiąkła?
-A co się miało stać? - starałam się udawać spokojną.
-Ty mi powiedz. - wszedł i zamknął za sobą drzwi.
-O co ci chodzi?
-Jesteś cała zapłakana. - otarł opuszkami palców, moją wciąż mokrą twarz.
No tak, wszystko ogarnęłam tylko o tym zapomniałam. Oczywiście.
-Aaaa to... Po prostu... Wyjeżdżasz i było mi smutno. - to poniekąd prawda.
-Rozmawialiśmy o tym. - pociągnął mnie za rękę w kierunku pokoju, abyśmy usiedli na kanapie. - Pytałam cię, czy chcesz, żebym został.
-Tak, ale przecież nie mogłam powiedzieć, że tak, masz zostać, bo ja tak chcę. Teraz twoja kariera nabiera tempa i nie mogę być egoistyczna.
-Wiesz, że ty jesteś dla mnie najważniejsza, a nie kariera?
-Nawet jeśli, to chłopaki na ciebie liczą.
-Zrozumieją. Mam zostać?
-Nie, nie pytaj mnie o to. Nie możesz. Ja nie mogę.
-Jesteś pewna?
-Tak jestem! - wstałam z kanapy i podeszłam do okna.
Stałam spokojnie, wyglądając i zastanawiając się, czy nie powinnam powiedzieć mu o tym, czego się dowiedziałam. W końcu jest ojcem. A może on też go nie chce i pomoże mi się go pozbyć? Usłyszałam jego kroki. Przełożył moje włosy na prawą stronę tak, aby lewa część mojej szyi była w pełni dla niego dostępna.
Pocałował mnie raz, potem kolejny i następny. Fala ciepła rozchodziła się po moim ciele. Zawsze tak było, kiedy czułam na sobie jego dotyk. Cholera, musiał to robić teraz? Akurat teraz?
-Nathan... - westchnęłam cicho. - Przestań.
-Czemu? - przerwał na sekundę, aby zadać pytanie po czym wrócił do zabijania mnie swoją delikatnością.
-Masz zaraz samolot... - nie mogłam wrócić do normalności, odpłynęłam.
-Mam o 13. Na lotnisku musimy być o 11:30, więc mamy jeszcze czas.
-Nathan... Proszę cię. Nie możemy. - niech on przestanie, bo ja nie jestem w stanie tego przerwać.
-Owszem. Możemy. Za 3 godziny będę już w samolocie i minie sporo czasu zanim znowu się spotkamy.
-Błagam, nie przypominaj mi.
-Chodź tu do mnie. - odwrócił mnie i objął.
Wtuliłam się i staram się nie rozpłakać. Nie teraz.
-Nathan, powiedz mi coś. - zaczęłam.
-Tak? - odsunął się lekko ode mnie.
-Kochasz mnie?
-Oczywiście. Wiesz to. Najbardziej na świecie.
-A co byś zrobić, gdybym... - przerwałam, prawie bym się wygadała. - Albo nieważne.
-Pytaj.
-Nie, już nic.
-Zaczęłaś to skończ, proszę.
-Ja... -nagle przerwał mi telefon Nathana, który zaczął dzwonić
-Poczekaj sekundkę. - odebrał. - Tak? Co? O 11:45? Jakie przesunięcie? Dobrze, rozumiem. Dobrze, już jadę.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni.
-Chodź, mam wcześniej samolot. Wyjaśnisz mi w samochodzie, w drodze.
-Ale ja nie wiem, czy chcę jechać...
-Jak to?
-Nie wiem, czy będę w stanie to wytrzymać psychicznie. Wiesz, patrzeć jak znikasz na 8 miesięcy.
-Dobrze, ja zejdę na dół i zaczekam w samochodzie. Jeśli do 5 minut nie zejdziesz, odjeżdżam na lotnisko.
-Okej...
Podszedł do mnie i mnie pocałował po raz kolejny. Uwielbiam, gdy mnie całuje tak stanowczo, ale jednocześnie delikatnie. Po czym wyszedł. Tak nasze pożegnanie wyglądać nie mogło, ale jest jeszcze 1 sprawa. Tego, czy powiem mu o ciąży, czy też nie. Miałam kilka minut na podjęcie decyzji. Zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam na parking pod blokiem. Nathan jeszcze siedział w samochodzie.
-Jednak jedziesz ze mną? - zapytał, gdy siedziałam już na siedzeniu.
-Raczej tak. - uśmiechnęłam się.
Nath prowadził jedną ręką, a drugą cały czas mnie trzymał. Jak ja mam sobie bez niego dać radę? Nie wyobrażam sobie tego.
-Kocham cię. - był skupiony na drodze.
-Ja ciebie też. - spojrzałam na niego jakby jego twarz miała mi powiedzieć, czy mam wyjawić prawdę, czy może zostawić ją dla siebie.
Nasze rozstanie zbliżało się ku nieuchronnej, bardzo długiej i prawdopodobnie bardzo męczącej dla nas przerwie. Dla mnie na pewno będzie trudna. Zajechaliśmy na parking pod lotnisko. Nathan wysiadł, wyjął walizki z bagażnika i wziął mnie za rękę. Przez 8 miesięcy miałabym nie poczuć jego dotyku? Nie mogę w to uwierzyć. A on miał by nie wiedzieć, że teraz jestem w ciąży? Powinien chyba wiedzieć.
-O czym myślisz? Damy radę. Szybko zleci. Będziemy rozmawiać przez telefon, na skypie. Będzie dobrze. - próbował mnie pocieszyć.
-Ummm, tak. Raczej tak. - uśmiechnęłam się lekko.
Usiadłam na ławce, a Nath poszedł wszystko dopiąć na ostatni guzik. Mam ostatnią szansę, albo mu teraz powiem, albo się nie dowie, że kiedykolwiek byłam w ciąży. Kiedy się do mnie zbliżał wstałam z krzesła i zaczęłam:
-Nathan...
-Tak?
-Jest pewna sprawa, o której musisz wiedzieć.
-Jaka? Mam się bać?
-Tak... Nie... Sama nie wiem.
-Wyduś to z siebie.
-Nathan! - nagle przerwał nam Jay. - Stary, ty widzisz zegarek? Musimy już iść.
-Ale Gab chciała mi coś ważnego powiedzieć. Poczekaj.
-Nie ma czasu, Nano nas zaraz rozszarpie. Chodź.
-Mówię, czekaj! - Nathan się chyba zdenerwował.
-Gab ci to powie następnym razem. Na pewno nic się nie stanie, przecież nie umiera.
-Wypluj to!
-Tak, tak, ale teraz musimy iść. - Jay go cały czas poganiał.
-Nathan. Ja...
-Zadzwonię do ciebie z LA i mi wyjaśnisz to! - krzyknął oddalając się.
-Ja jestem w ciąży... - dokończyłam mówiąc właściwie do siebie, bo Nathan był zbyt daleko, żeby to
usłyszeć.
-Zostaw to dla siebie. Nie chcesz mu zniszczyć życia. - usłyszałam znajomy głos za sobą. - Najlepiej się tego bachora pozbądź, bo tylko zniszczycie Nathowi życie.
-Ale...
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo Tom już mnie minął i szedł w ślad Jaya i Nathana.
-Liczę, że zrobisz to, co Ci poradziłem. - powiedział, odwracając się w ostatniej chwili tak, żebym tylko ja go usłyszałam.

_____________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle. Wasz obawy lub nadzieje się potwierdziły ;) Co Wy na to? Co sądzicie o zachowaniu Toma? Powinien coś takiego powiedzieć? A co w takim wypadku zrobi Gab? Wow, po tym rozdziale można sobie zadawać wiele pytań ;o