sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XIII

Całą noc nie mogłam zasnąć. Liczyłam, kojarzyłam, zastanawiałam się i wypychałam tę myśl z mojej głowy jak tylko potrafiłam. Nie wychodziło mi to. Zamiast myśleć mniej, myślałam 2 razy więcej. Jedynym sposobem by pozbyć się tych myśli było sprawdzić moje obawy. Może wcale to nie była prawda. Każdy może się gorzej czuć i w ogóle, a w ciąży wcale nie jest. Tak. To trzeba sprawdzić. Poszłam do łazienki się szybko umyć, związać włosy w wysokiego kucyka i narzucić pierwsze lepsze ciuchy. O makijażu nawet nie pomyślałam.Cały mój świat się wali teraz. Wybiegłam w pośpiechu zamykając drzwi i wciskając portfel do kieszeni bluzy, próbując jak najszybciej dotrzeć do najbliższej apteki. Nie zajęło mi to dużo czasu na szczęście. Weszłam ledwo oddychając. Starałam się uspokoić oddech zanim podeszłam do farmaceutki.
-Słucham. Co podać? - zapytała uprzejmie, miła starsza pani.
-Ja... - nie mogłam z siebie wydusić słowa. - Poproszę...
-Tak?
-Test ciążowy.
-Proszę bardzo. - z uśmiechem podała mi nieduże pudełeczko.
-Ile płacę?
-5 funtów.
Rzuciłam żądaną kwotę i wyszłam. Muszę teraz dotrzeć do domu. Nie jestem przecież w ciąży. Muszę się tylko uspokoić. Po 10 minutach siedziałam już w domu nerwowo czytając instrukcję.
-Dwie kreski. Jeśli są dwie kreski jestem w ciąży, ale nie jestem, więc powinna być jedna.
Udałam się do łazienki w celu wykonania testu, który oczywiście nic nie wykaże. Jestem tego pewna. Po kilku chwilach wyszłam z łazienki trzymając test w dłoniach. Usiadłam na kanapie po turecku i z zamkniętymi oczami modliłam się o tą jebaną jedną kreskę. Niech chociaż raz będzie tak jak ja chcę. Proszę. Błagam. Delikatnie otworzyłam oczy i spojrzałam na przedmiot w moich rękach. Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Dwie kreski. To nie może się dziać na prawdę. To nie jest prawda. To nie jest żadna jebana, kurewska prawda. Płakałam coraz bardziej. To było jakby mój najgorszy koszmar stał się moim życiem. Znowu. Ja nie mogę mieć dziecka. Nie mogę. Odłożyłam test na bok trzęsącą ręką, wstałam i zaczęłam przeszukiwać szuflady w celu znalezienia jakiegoś ostrego przedmiotu. To był mój odruch. Zrobiłam to automatycznie. Znalazłam moje żyletki. Moje stare żyletki, których starałam się nie używać odkąd znam Nathana. Ale teraz? Teraz muszę. Nie winię go za to, co się stało. To była też moja wina. A raczej przede wszystkim. Zgodziłam się. Dałam się ponieść chwili. Rozmyślając o tym wszystkim robiłam kolejne krwawe kreski na moich rękach. Wyraźnie zaznaczone po dwie. Dwie blisko siebie i kawałek za nimi kolejne dwie tak blisko siebie jak na teście ciążowym, który przed chwilą zniszczył mi życie. Dałam się ponieść jakiejś chwili. A teraz ta chwila mnie to kosztuje. Muszę się tego pozbyć, ale nie mam pieniędzy na zabieg. Co ja mam z tym zrobić? To rośnie we mnie. Teraz jest małe i łatwo się tego pozbyć, ale niedługo już nie będzie tak łatwo. Zawszę mogłabym zadbać o to, żeby poronić. Muszę się po prostu tego pozbyć. Nie obchodzi mnie nic poza pobyciem się tego potwora, który zniszczył mi życie. Dotknęłam delikatnie dłonią, po której spływała krew, mojego wciąż płaskiego brzucha. W środku jest malutki zarodek na razie. Tylko tyle, że to jest coś, co bym miała po Nathanie... Tyle, że nie
miałabym jak go wychować. Jestem za młoda, nie umiem się dziećmi zajmować, nie mam warunków ani pieniędzy. Zaraz. Nathan. Która godzina? Spojrzałam na zegarek. Równa 10. Nath zaraz będzie. Wzięłam szybko test i wrzuciłam go jak najgłębiej do szafki. Nie może tego zobaczyć. Nie teraz. Nie dzisiaj. Nie dowie się o tej ciąży... Moje ręce wyglądały okropnie. Pobiegłam do kuchni, gdzie próbowałam jak najszybciej znaleźć bandaż. Zawsze miałam na wszelki wypadek. Znalazłam! 10:05. Spóźnia się. To dobrze. Szybko owinęłam ręce jak najlepiej umiałam i usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Chwila!
Założyłam jeszcze grubą bluzę na wypadek, gdyby bandaże przesiąkły krwią i poszłam otworzyć. Nałożyłam na twarz sztuczny uśmiech, a potem nacisnęłam na klamkę.
-Czemu nie otwierałaś? Boże, co się stało?! - był wyraźnie wystraszony, bluza mi już przesiąkła?
-A co się miało stać? - starałam się udawać spokojną.
-Ty mi powiedz. - wszedł i zamknął za sobą drzwi.
-O co ci chodzi?
-Jesteś cała zapłakana. - otarł opuszkami palców, moją wciąż mokrą twarz.
No tak, wszystko ogarnęłam tylko o tym zapomniałam. Oczywiście.
-Aaaa to... Po prostu... Wyjeżdżasz i było mi smutno. - to poniekąd prawda.
-Rozmawialiśmy o tym. - pociągnął mnie za rękę w kierunku pokoju, abyśmy usiedli na kanapie. - Pytałam cię, czy chcesz, żebym został.
-Tak, ale przecież nie mogłam powiedzieć, że tak, masz zostać, bo ja tak chcę. Teraz twoja kariera nabiera tempa i nie mogę być egoistyczna.
-Wiesz, że ty jesteś dla mnie najważniejsza, a nie kariera?
-Nawet jeśli, to chłopaki na ciebie liczą.
-Zrozumieją. Mam zostać?
-Nie, nie pytaj mnie o to. Nie możesz. Ja nie mogę.
-Jesteś pewna?
-Tak jestem! - wstałam z kanapy i podeszłam do okna.
Stałam spokojnie, wyglądając i zastanawiając się, czy nie powinnam powiedzieć mu o tym, czego się dowiedziałam. W końcu jest ojcem. A może on też go nie chce i pomoże mi się go pozbyć? Usłyszałam jego kroki. Przełożył moje włosy na prawą stronę tak, aby lewa część mojej szyi była w pełni dla niego dostępna.
Pocałował mnie raz, potem kolejny i następny. Fala ciepła rozchodziła się po moim ciele. Zawsze tak było, kiedy czułam na sobie jego dotyk. Cholera, musiał to robić teraz? Akurat teraz?
-Nathan... - westchnęłam cicho. - Przestań.
-Czemu? - przerwał na sekundę, aby zadać pytanie po czym wrócił do zabijania mnie swoją delikatnością.
-Masz zaraz samolot... - nie mogłam wrócić do normalności, odpłynęłam.
-Mam o 13. Na lotnisku musimy być o 11:30, więc mamy jeszcze czas.
-Nathan... Proszę cię. Nie możemy. - niech on przestanie, bo ja nie jestem w stanie tego przerwać.
-Owszem. Możemy. Za 3 godziny będę już w samolocie i minie sporo czasu zanim znowu się spotkamy.
-Błagam, nie przypominaj mi.
-Chodź tu do mnie. - odwrócił mnie i objął.
Wtuliłam się i staram się nie rozpłakać. Nie teraz.
-Nathan, powiedz mi coś. - zaczęłam.
-Tak? - odsunął się lekko ode mnie.
-Kochasz mnie?
-Oczywiście. Wiesz to. Najbardziej na świecie.
-A co byś zrobić, gdybym... - przerwałam, prawie bym się wygadała. - Albo nieważne.
-Pytaj.
-Nie, już nic.
-Zaczęłaś to skończ, proszę.
-Ja... -nagle przerwał mi telefon Nathana, który zaczął dzwonić
-Poczekaj sekundkę. - odebrał. - Tak? Co? O 11:45? Jakie przesunięcie? Dobrze, rozumiem. Dobrze, już jadę.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni.
-Chodź, mam wcześniej samolot. Wyjaśnisz mi w samochodzie, w drodze.
-Ale ja nie wiem, czy chcę jechać...
-Jak to?
-Nie wiem, czy będę w stanie to wytrzymać psychicznie. Wiesz, patrzeć jak znikasz na 8 miesięcy.
-Dobrze, ja zejdę na dół i zaczekam w samochodzie. Jeśli do 5 minut nie zejdziesz, odjeżdżam na lotnisko.
-Okej...
Podszedł do mnie i mnie pocałował po raz kolejny. Uwielbiam, gdy mnie całuje tak stanowczo, ale jednocześnie delikatnie. Po czym wyszedł. Tak nasze pożegnanie wyglądać nie mogło, ale jest jeszcze 1 sprawa. Tego, czy powiem mu o ciąży, czy też nie. Miałam kilka minut na podjęcie decyzji. Zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam na parking pod blokiem. Nathan jeszcze siedział w samochodzie.
-Jednak jedziesz ze mną? - zapytał, gdy siedziałam już na siedzeniu.
-Raczej tak. - uśmiechnęłam się.
Nath prowadził jedną ręką, a drugą cały czas mnie trzymał. Jak ja mam sobie bez niego dać radę? Nie wyobrażam sobie tego.
-Kocham cię. - był skupiony na drodze.
-Ja ciebie też. - spojrzałam na niego jakby jego twarz miała mi powiedzieć, czy mam wyjawić prawdę, czy może zostawić ją dla siebie.
Nasze rozstanie zbliżało się ku nieuchronnej, bardzo długiej i prawdopodobnie bardzo męczącej dla nas przerwie. Dla mnie na pewno będzie trudna. Zajechaliśmy na parking pod lotnisko. Nathan wysiadł, wyjął walizki z bagażnika i wziął mnie za rękę. Przez 8 miesięcy miałabym nie poczuć jego dotyku? Nie mogę w to uwierzyć. A on miał by nie wiedzieć, że teraz jestem w ciąży? Powinien chyba wiedzieć.
-O czym myślisz? Damy radę. Szybko zleci. Będziemy rozmawiać przez telefon, na skypie. Będzie dobrze. - próbował mnie pocieszyć.
-Ummm, tak. Raczej tak. - uśmiechnęłam się lekko.
Usiadłam na ławce, a Nath poszedł wszystko dopiąć na ostatni guzik. Mam ostatnią szansę, albo mu teraz powiem, albo się nie dowie, że kiedykolwiek byłam w ciąży. Kiedy się do mnie zbliżał wstałam z krzesła i zaczęłam:
-Nathan...
-Tak?
-Jest pewna sprawa, o której musisz wiedzieć.
-Jaka? Mam się bać?
-Tak... Nie... Sama nie wiem.
-Wyduś to z siebie.
-Nathan! - nagle przerwał nam Jay. - Stary, ty widzisz zegarek? Musimy już iść.
-Ale Gab chciała mi coś ważnego powiedzieć. Poczekaj.
-Nie ma czasu, Nano nas zaraz rozszarpie. Chodź.
-Mówię, czekaj! - Nathan się chyba zdenerwował.
-Gab ci to powie następnym razem. Na pewno nic się nie stanie, przecież nie umiera.
-Wypluj to!
-Tak, tak, ale teraz musimy iść. - Jay go cały czas poganiał.
-Nathan. Ja...
-Zadzwonię do ciebie z LA i mi wyjaśnisz to! - krzyknął oddalając się.
-Ja jestem w ciąży... - dokończyłam mówiąc właściwie do siebie, bo Nathan był zbyt daleko, żeby to
usłyszeć.
-Zostaw to dla siebie. Nie chcesz mu zniszczyć życia. - usłyszałam znajomy głos za sobą. - Najlepiej się tego bachora pozbądź, bo tylko zniszczycie Nathowi życie.
-Ale...
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo Tom już mnie minął i szedł w ślad Jaya i Nathana.
-Liczę, że zrobisz to, co Ci poradziłem. - powiedział, odwracając się w ostatniej chwili tak, żebym tylko ja go usłyszałam.

_____________________________________________________________________
Na dzisiaj to tyle. Wasz obawy lub nadzieje się potwierdziły ;) Co Wy na to? Co sądzicie o zachowaniu Toma? Powinien coś takiego powiedzieć? A co w takim wypadku zrobi Gab? Wow, po tym rozdziale można sobie zadawać wiele pytań ;o

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz